Doczekaliśmy się skutków polityki (nomen
omen) „ciepłej wody w kranie”. Wyrok
Trybunału Sprawiedliwości UE z dnia 30 czerwca 2016 roku (sprawa C – 648/13
Komisja Europejska v. Rzeczpospolita
Polska) nie pozostawia wątpliwości – pomimo 8 lat upomnień, Polska nie
dokonała (pełnej lub
prawidłowej) transpozycji szeregu przepisów dyrektywy 2000/60/WE Parlamentu
Europejskiego i Rady z dnia 23 października 2000 roku ustanawiającej ramy wspólnotowego działania w
dziedzinie polityki wodnej (czyli ramowej dyrektywy wodnej).
Nie
lać wody bez sensu…
Niektórzy pewnie wzruszą ramionami, ot kolejna „unijna”
połajanka… Rzecz w tym, że sprawa dotyczy naszych zasobów wodnych, a z tymi nie
jest najlepiej. Obecnie
w Polsce na jednego mieszkańca przypada ok 1600 m³ wody rocznie, a
w okresach suszy nawet poniżej 1000 m³ na osobę rocznie – dla porównania, na
jednego mieszkańca Europy przypada średnio w ciągu roku około 4500 m³, a średnia
światowa to około 7300 m³!
Niewielkim pocieszeniem będzie to, że Czechy, Malta i Cypr mają podobne
problemy. Pisałem już kiedyś, że jesteśmy
krajem paradoksów: podczas intensywnych opadów – powodzie, podczas braku opadów
– susza i stepowienie kraju. Ministerstwo Środowiska podało ostatnio, że retencja
wodna w Polsce wynosi zaledwie 6,5% odpływu rocznego!!! Reszta wody odpływa
bezużytecznie do morza, nie dając pełnej możliwości ochrony przed powodzią i
suszą, a także nie gwarantując odpowiedniego zaopatrzenia w wodę.
Skutki braku dostatecznej ilości wody odczuliśmy rok temu, kiedy spółka
PSE S.A. (operator systemu przesyłowego) wprowadziła ograniczenia w dostarczaniu
i poborze energii elektrycznej (tzw. 20 stopień zasilania… czyż nie brzmi
znajomo?). Polskie elektrownie są chłodzone wodą z rzek i jezior, a zbyt niski
poziom tych wód utrudnia/uniemożliwia pracę elektrowni. Brak wystarczającej
ilości wody to również droższa żywność, tak więc utrzymywanie obecnego stanu
gospodarowania wodami może podwójnie uderzyć „po kieszeni”…
Polskie prawo do zmiany…
Komisja Europejska zarzucała Polsce m.in. niepełne i nieprawidłowe
przeniesienie do zapisów prawa polskiego definicji zawartych w ramowej dyrektywie
wodnej oraz niewywiązanie się z obowiązku monitorowania obszarów chronionych. Wprawdzie
Polska monitoruje kąpieliska i punkty poboru wody pitnej, ale nie monitoruje
już jakości wody w chronionych siedliskach przyrodniczych oraz dzikiej fauny i
flory (obszary Natura 2000)…
KE zarzuciła Polsce niewprowadzenie
przepisów o kontroli emisji, mających na celu kontrolę takich zagrożeń jak
zanieczyszczenie wód azotem, powodujące pojawianie się zielonych alg w wodach.
Co istotne, ramowa dyrektywa pozwala, aby państwa członkowskie wprowadzały w tym zakresie przepisy bardziej restrykcyjne niż unijne.
Polska nie określiła również metod
monitorowania stanu ekologicznego i
chemicznego wód powierzchniowych i podziemnych. Zresztą o czym dyskutować,
skoro ustawa – Prawo ochrony środowiska nie zawiera definicji monitoringu
środowiska, ale posługuję się tym pojęciem (sic!). Nie jest to jedyny przypadek
w tej ustawie!
Miejmy nadzieję, że obecny Minister
Środowiska będzie pracował lepiej niż jego poprzednicy (którzy zwiększyli
zatrudnienie w ministerstwie ale pozostawili zaległości legislacyjne, które na dzień
19 listopada 2015 roku oznaczały brak 585 aktów prawnych, w tym brak nowej
ustawy – Prawo wodne, 14 rozporządzeń Rady Ministrów i 2 rozporządzeń z zakresu
gospodarki wodnej). A na horyzoncie widać 4 sprawy dotyczące ochrony wód, które
mogą skończyć się kolejnymi niekorzystnymi dla Polski wyrokami TSUE i karami
finansowymi.
Dużo zależy od obecnie procedowanego projektu ustawy
– Prawo wodne, który wzbudził ostatnio kontrowersje z powodu wysokości opłat dla
rolników i producentów wód butelkowanych.
O projekcie napiszę w osobnym poście…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz