sobota, 6 sierpnia 2016

Polska przegrywa w Luksemburgu. Słaba ochrona wód czyli 8 lat zaniedbań…



Doczekaliśmy się skutków polityki (nomen omen) „ciepłej wody w kranie”. Wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE z dnia 30 czerwca 2016 roku (sprawa C – 648/13 Komisja Europejska v. Rzeczpospolita Polska) nie pozostawia wątpliwości – pomimo 8 lat upomnień, Polska nie dokonała (pełnej lub prawidłowej) transpozycji szeregu przepisów dyrektywy 2000/60/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 23 października 2000 roku  ustanawiającej ramy wspólnotowego działania w dziedzinie polityki wodnej (czyli ramowej dyrektywy wodnej).

Nie lać wody bez sensu…
Niektórzy pewnie wzruszą ramionami, ot kolejna „unijna” połajanka… Rzecz w tym, że sprawa dotyczy naszych zasobów wodnych, a z tymi nie jest najlepiej. Obecnie w  Polsce na jednego  mieszkańca przypada ok 1600 m³ wody rocznie, a w okresach suszy nawet poniżej 1000 m³ na osobę rocznie – dla porównania, na jednego mieszkańca Europy przypada średnio w ciągu roku około 4500 m³, a średnia światowa to około 7300 m³!
Niewielkim pocieszeniem będzie to, że Czechy, Malta i Cypr mają podobne problemy. Pisałem już kiedyś, że jesteśmy krajem paradoksów: podczas intensywnych opadów – powodzie, podczas braku opadów – susza i stepowienie kraju. Ministerstwo Środowiska podało ostatnio, że retencja wodna w Polsce wynosi zaledwie 6,5% odpływu rocznego!!! Reszta wody odpływa bezużytecznie do morza, nie dając pełnej możliwości ochrony przed powodzią i suszą, a także nie gwarantując odpowiedniego zaopatrzenia w wodę.
Skutki braku dostatecznej ilości wody odczuliśmy rok temu, kiedy spółka PSE S.A. (operator systemu przesyłowego) wprowadziła ograniczenia w dostarczaniu i poborze energii elektrycznej (tzw. 20 stopień zasilania… czyż nie brzmi znajomo?). Polskie elektrownie są chłodzone wodą z rzek i jezior, a zbyt niski poziom tych wód utrudnia/uniemożliwia pracę elektrowni. Brak wystarczającej ilości wody to również droższa żywność, tak więc utrzymywanie obecnego stanu gospodarowania wodami może podwójnie uderzyć „po kieszeni”…

Polskie prawo do zmiany…
Komisja Europejska zarzucała Polsce m.in. niepełne i nieprawidłowe przeniesienie do zapisów prawa polskiego definicji zawartych w ramowej dyrektywie wodnej oraz niewywiązanie się z obowiązku monitorowania obszarów chronionych. Wprawdzie Polska monitoruje kąpieliska i punkty poboru wody pitnej, ale nie monitoruje już jakości wody w chronionych siedliskach przyrodniczych oraz dzikiej fauny i flory (obszary Natura 2000)…
KE zarzuciła Polsce niewprowadzenie przepisów o kontroli emisji, mających na celu kontrolę takich zagrożeń jak zanieczyszczenie wód azotem, powodujące pojawianie się zielonych alg w wodach. Co istotne, ramowa dyrektywa pozwala, aby państwa członkowskie wprowadzały w tym zakresie przepisy bardziej restrykcyjne niż unijne.
Polska nie określiła również metod monitorowania  stanu ekologicznego i chemicznego wód powierzchniowych i podziemnych. Zresztą o czym dyskutować, skoro ustawa – Prawo ochrony środowiska nie zawiera definicji monitoringu środowiska, ale posługuję się tym pojęciem (sic!). Nie jest to jedyny przypadek w tej ustawie!
Miejmy nadzieję, że obecny Minister Środowiska będzie pracował lepiej niż jego poprzednicy (którzy zwiększyli zatrudnienie w ministerstwie ale pozostawili zaległości legislacyjne, które na dzień 19 listopada 2015 roku oznaczały brak 585 aktów prawnych, w tym brak nowej ustawy – Prawo wodne, 14 rozporządzeń Rady Ministrów i 2 rozporządzeń z zakresu gospodarki wodnej). A na horyzoncie widać 4 sprawy dotyczące ochrony wód, które mogą skończyć się kolejnymi niekorzystnymi dla Polski wyrokami TSUE i karami finansowymi.
Dużo zależy od obecnie procedowanego projektu ustawy – Prawo wodne, który wzbudził ostatnio kontrowersje z powodu wysokości opłat dla rolników i producentów wód butelkowanych.
O projekcie napiszę w osobnym poście…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz