W tym roku nęka nas susza. Szczególnie mocno
odczuwają ją rolnicy (my odczujemy jesienią, gdy wzrosną ceny artykułów spożywczych…).
Niestety, kolejne ekipy rządowe nie są w stanie rozwiązać swoistego paradoksu – w Polsce wystarczy kilka dni
intensywnych opadów aby wywołać powódź, a jednocześnie kilka tygodni upałów,
aby zaczęło brakować wody… Dlaczego? Odpowiedzi udzielała już kilkukrotnie NIK,
poprzez swoje informacje o wynikach kontroli: brak właściwej gospodarki wodnej,
a ściślej ujmując, brak zbiorników wodnych (zarówno dużych zapór jak i tzw. małej
retencji). W kraju, którego zasoby wód słodkich należą do najmniejszych w
Europie (tylko Czesi mają gorzej), gospodarka wodna praktycznie nie istnieje… Tym gorzej, że wody podziemne i powierzchniowe należą do strategicznych
zasobów naturalnych kraju!
Powyższe pesymistyczne wiadomości to
tylko pretekst do krótkiego omówienia rządowego projektu ustawy – Prawo wodne,
który miał być remedium na wszystkie bolączki związane z
nadmiarem/niedoborem/zanieczyszczeniem wód w Polsce. Niestety, nie spełnia on
pokładanych w nim nadziei. Zawiera rzecz jasna szereg rozwiązań, które
zasługują na uznanie, jednak nie przesłania to fatalnego obrazu jakże obszernego
projektu ustawy (501 artykułów w porównaniu do 220 jednostek redakcyjnych obecnie obowiązującej ustawy)! Ilość
nie przechodzi w jakość – o tym poniżej.
Obecnie obowiązująca ustawa z dnia 18
lipca 2001 roku – Prawo wodne odzwierciedla chaos w gospodarce wodnej – wielość organów administracji publicznej zajmujących się gospodarowaniem
wodami: Minister Środowiska, Prezes Krajowego Zarządu
Gospodarki Wodnej, dyrektorzy regionalnych zarządów gospodarki wodnej,
wojewodowie oraz organy jednostek samorządu terytorialnego. Do tej wesołej
gromadki trzeba dorzucić dyrektorów Urzędów Żeglugi Śródlądowej zajmujących się
praktycznym wykorzystaniem wód płynących czyli żeglugą śródlądową. Projekt nowej ustawy ma temu zaradzić –
zostaną zlikwidowane dotychczasowe urzędy, a powstaną 2 zarządy dorzecza (Wisły
i Odry) oraz 6 urzędów gospodarki wodnej. Jeżeli zostaną w nich
zatrudnieni fachowcy, to tylko przyklasnąć idei… na razie ścigamy się z
Czechami, jeśli chodzi o rozproszenie kompetencji (a co za tym idzie, odpowiedzialności!).
Ponieważ usterek w projekcie ustawy jest wiele – skoncentruję się na kilku
wybranych…
Błąd nr 1: chaos w zarządzaniu
wodami płynącymi.
Zasada „jedna rzeka – jeden właściciel”, obiecywana
przez autorów projektu nowej ustawy, nie została zachowana – wykonywanie praw
właścicielskich do rzek samorządowych będzie podzielone granicami województw,
gdy rzeka przepływa przez granicę województwa. Pamiętamy kuriozalną sytuację z
2010 roku, gdy do odcinka wałów przeciwpowodziowych w Krakowie nie chciał się przyznać żaden z włodarzy: Prezydent Miasta Krakowa,
wojewoda, marszałek województwa i dyrektor RZGW.
Błąd nr 2: nieprecyzyjne
regulacje dotyczące spółek wodnych.
Tutaj można wylać morze atramentu (tuszu do drukarki) odnośnie dziwactwa
jakim są spółki wodne, które chętnie pobierają opłaty (często bezprawnie), za
to niechętnie zajmują się tak prozaicznymi czynnościami jak udrażnianie rowów
przydrożnych… W sprawie stowarzyszeń (błędnie nazwanych spółkami)
interweniował kiedyś Rzecznik Praw Obywatelskich – jest ewenementem, że przynależność
do stowarzyszenia jest przymusowa (praktycznie rzecz biorąc, brak możliwości wystąpienia
ze spółki wodnej, gdyż potrzebna jest zgoda walnego zgromadzenia!), a wiec urąga
Konstytucji RP. Projekt nowej ustawy powiela błędy ustawy z 2001 roku.
Błąd nr 3: brak możliwości
udziału organizacji społecznych w postępowaniu o wydanie pozwolenia wodnoprawnego.
Od dnia 19 sierpnia 2007 roku obowiązuje
znowelizowany art. 127 ust. 8 ustawy – Prawo wodne, wykluczający w praktyce
udział organizacji społecznych (czyli tak naprawdę ekologicznych) w postępowaniach
administracyjnych, których przedmiotem jest wydanie pozwoleń wodno prawnych.
Oczywiście, zaraz ktoś wskaże „ekoterrorystów” jako przyczynę takiej
nowelizacji. Jednak, trzeba pamiętać o tym, ze art. 31 Kodeksu postępowania
administracyjnego pozwala organom administracji badać interes społeczny
dopuszczenia organizacji społecznej do takiego postępowania. Pozwolenia wodnoprawne dotyczą
korzystania z zasobów wód, służących zaspokajaniu
potrzeb ludności, gospodarki, ochronie wód i środowiska (tak wskazuje art. 2
ustawy z 2001 roku).
Błąd nr 4: brak precyzyjnych
regulacji dotyczących odpowiedzialności cywilnej za zanieczyszczenie wód.
To jest dla mnie najpoważniejszy mankament. Cóż, może miałem wygórowane
oczekiwania i spodziewałem się czegoś na miarę amerykańskiej Clean Water Act (doskonałego instrumentu
prawnej ochrony wód, który naprawdę działa!)? Ciekawostka: szkody wodne to pierwszy na świecie
przypadek uregulowania odpowiedzialności cywilnej za szkody w środowisku! Zagadnienie to pojawiło
się w najstarszych kodyfikacjach świata: kodeksie Ur – Nammu (2050 p.n.e.) oraz
w Kodeksie Hammurabiego (1750 p.n.e.) – przepisy dotyczyły „szkody ekologicznej”
w postaci szkody wodnoprawnej, polegającej na zalaniu sąsiedniego gruntu. Dziś odpowiednikiem
starożytnych „paragrafów” jest art. 29 ustawy z 2001 roku (swoja drogą, częsty przedmiot rozpraw sądowych…).
Wracając do zanieczyszczenia wody,
zarówno ustawa z 2001 roku jak i omawiany projekt stanowią regres w regulacji
odpowiedzialności za zanieczyszczenie wód. Pierwszą polską regulacją traktującą
o szkodach związanych z oddziaływaniem wody była ustawa wodna z 1922 roku. Art. 26 tej ustawy przewidywał odpowiedzialność za zanieczyszczenie wód i to na
zasadzie ryzyka a nie zasadzie winy (co wymagałoby długotrwałego dowodzenia winy
pozwanego). Późniejsze ustawy z 1961 i 1962 roku przewidywały szczególną
odpowiedzialność zbliżoną do absolutnej (jak w krajach anglosaskich). Natomiast
prawo wodne z 1974 roku stanowiło regres w stosunku do poprzednio obowiązujących
regulacji, gdyż nie przyznawało praw do odszkodowania za zanieczyszczenie wód.
Obecnie odpowiedzialność cywilna za
zanieczyszczenie wód, w myśl wyroku SN z dnia 18 marca 2005 roku (sygn. akt II
CK 559/04), opiera się na przepisach Kodeksu cywilnego o czynach niedozwolonych,
a więc na zasadzie winy jako podstawowej zasadzie (sprawa dotyczyła odpowiedzialności za
szkody wyrządzone w wyniku zanieczyszczenia wód ściekami przez podmiot
prowadzący na podstawie pozwolenia wodnoprawnego oczyszczalnię ścieków – SN uznał,
że nie stosuje się tu przepisów prawa wodnego!). Jak groźne może być zanieczyszczenie
wód przekonali się ostatnio Amerykanie:http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/56,114944,18538167,wyciek-toksyn-z-kopalni-zatrul-rzeki-w-stanie-kolorado-spowodowali.html.
Dalsza
część „usterek” niebawem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz