Wydawałoby się, że w podstawowym akcie prawnym z zakresu
ochrony środowiska („fundamentem” dla pozostałych ustaw z tego zakresu), jakim
jest ustawa z dnia 27 kwietnia 2001 roku – Prawo ochrony środowiska, powinna znaleźć
się definicja szkody „ekologicznej” (szkody w środowisku naturalnym). Niestety, ani art. 3 cyt. ustawy (tzw. słowniczek) ani jej rozliczne przepisy dotyczące odpowiedzialności
prawnej nie zawierają definicji szkody ekologicznej (szkody w środowisku)!!! Definicji, która ułatwiałaby poszkodowanym przez „trucicieli” (i
nie tylko przez nich) uzyskanie rekompensaty za zniszczenie środowiska,
upraszczając sprawę.
W Polsce się nie
udało…
Oczywiście można by oprzeć się na definicji zanieczyszczenia – czyli emisji, która może być
szkodliwa dla zdrowia ludzi lub stanu środowiska, może powodować szkodę w dobrach
materialnych, może pogarszać walory estetyczne środowiska lub może kolidować z
innymi, uzasadnionymi sposobami korzystania ze środowiska. Tyle, że taką emisją jest
wprowadzanie substancji lub określonych energii do środowiska – w takim razie, co z promieniowaniem
jonizującym, organizmami genetycznie zmodyfikowanymi czy gatunkami inwazyjnymi?
Jak pisałem wcześniej w poście z dnia 1 marca br., ustawa z dnia 13 kwietnia 2007 roku o zapobieganiu szkodom w środowisku zawęża pojęcie szkody w środowisku do określonych rodzajów szkód, więc to też nie jest rozwiązanie problemu.
Wobec powyższego, prawdziwym
kuriozum jest fakt, że już w 1986 roku (!) Małgorzata Longchamps zaproponowała w swej monografii definicję
tzw. „szkody ekologicznej”, którą można utożsamiać ze szkodą wyrządzoną
oddziaływaniem na środowisko, o którym jest mowa w ustawie – Prawo ochrony środowiska. Szkoda ekologiczna według M. Longchamps to nic innego jak: rzeczywiste,
faktyczne pogorszenie stanu środowiska, które, godząc w dobro wspólne, narusza
prawo obywateli do środowiska i niejednokrotnie będzie godzić w dobra
poszczególnych podmiotów, zarówno majątkowe (np. własność nieruchomości) jak i
niemajątkowe (np. zdrowie). Żeby było jeszcze śmieszniej, powyższa propozycja
spotkała się z aprobatą w doktrynie prawniczej… Szkoda, że nie w komisjach
sejmowych kolejnych rządów III RP…
Jak spisali się nasi południowi sąsiedzi?
Obowiązująca na Słowacji ustawa Nr 17/1992 o środowisku z
dnia 5 grudnia 1991 roku (obowiązuje również w Czechach – jako spuścizna po
byłej Czechosłowacji!), definiuje szkodę ekologiczną jako: utratę lub osłabienie naturalnych funkcji ekosystemów spowodowane przez
naruszenie ich indywidualnych elementów lub komponentów poprzez zakłócenie ich
wzajemnych relacji i procesów w wyniku ludzkiej działalności.
Pewne wątpliwości mogą pojawić się w odniesieniu do „ludzkiej
działalności”, ale trzeba pamiętać, że prawo karne i cywilne wielu
krajów za zachowanie („działalność”) uznaje zarówno działanie jak i
zaniechanie. Tak więc, nie tylko zakład przemysłowy emitujący toksyczne gazy, ale również podmiot zajmujący się hodowlą określonych gatunków zwierząt (które w
wyniku zaniedbania (np. braku zabezpieczeń), a następnie ucieczki,
rozprzestrzenią się w środowisku naturalnym jako gatunki inwazyjne), może być pozwany za wyrządzenie
szkód w środowisku.
Słowacka/czeska definicja może jawić się jako skomplikowana,
ale czy sama przyroda nie jest złożona? W każdym razie, Słowacy (i Czesi przy okazji) mają kolejny prawny
instrument ochrony środowiska. Mnie się podoba słowacka/czeska definicja, a wam?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz