Zima w pełni, więc pierwszy w tym miesiącu post dotyczy
problematyki „zimowej”. Każdy z nas odczuwa skutki beztroskiej działalności
„drogowców”!
Smutna polska
rzeczywistość
Prawdziwym kuriozum jest „praktyka dnia powszedniego” –
ustanawiane są obszary chronione (rezerwaty, NATURA 2000), wydaje się ogromne
środki finansowe (w tym unijne) na budowę ekranów akustycznych przy drogach,
przejść dla zwierząt (podziemnych lub wiaduktów nad autostradami) itd.
Tymczasem tak prosta (zdawałoby się) czynność jak odśnieżanie dróg, powoduje
szkody ekologiczne o niewyobrażalnej skali… Oficjalne stanowisko władz polskich
miast (w tym Warszawy i Krakowa) jest takie, że nie ma alternatywy dla solenia
dróg. Ale czy na pewno? Pytanie: czy zrzucić odpowiedzialność za wszystko
na nieżyciowe przepisy, czy raczej na naszych tzw. „drogowców” (którzy co roku
są „zaskoczeni zimą”, powodując wściekłość kierowców)?
Zacznijmy zatem od norm prawnych. Zgodnie z art. 82 ust. 2 ustawy o ochronie przyrody na drogach publicznych, ulicach i placach środki chemiczne powinny być
stosowane w sposób najmniej szkodzący terenom zieleni oraz zadrzewieniom (w
poprzedniej ustawie o ochronie przyrody z 1991 roku był zapis „nieszkodzące”!). § 2 rozporządzenia Ministra Środowiska z 2005 roku precyzuje
natomiast, że na drogach publicznych
oraz ulicach i placach używane są środki niechemiczne: piasek o średnicy
cząstek od 0,1 do 1 mm, kruszywo naturalne/sztuczne o uziarnieniu do 4 mm i
środki chemiczne w postaci stałej lub zwilżonej czyli: chlorek sodu (NaCl),
chlorek magnezu (MgCl2), chlorek wapnia (CaCl2) oraz
mieszanki tych środków.
Do likwidacji gołoledzi i
przymarzniętego śniegu wystarczy piasek (60 – 150 g/m2 jezdni), a
sól powinna być używana w temperaturze do – 10 °C! Tyle, że soli używa
się w ilości 20 – 30 g/m2. Sól drogowa
jest po prostu tańsza od żwiru… Może cała tajemnica tkwi w
kosztach i czyimś lobbyingu (jak to nieraz w Polsce bywa)? Wieść niesie, że dwaj polscy wynalazcy opracowali
specjalny preparat o (subtelnej) nazwie „Lodołamacz” z dodatkiem tzw.
inhibitorów korozji, ograniczających szkodliwość chlorków (sodu czy wapnia).
Niestety, brak zainteresowania ze strony administracji rządowej (w tym
Ministerstwa Środowiska)…
Czy „solenie” dróg naprawdę wychodzi taniej? Trzeba
przecież doliczyć koszty pokrycia szkód, jakie ten proceder niesie
ze sobą, a które ponosi społeczeństwo (a nie przedsiębiorstwa, które
wygrały przetargi i podpisały umowy na odśnieżanie)! Mało kto zdaje sobie
sprawę z tego, że za fatalny stan polskich dróg oraz chodników w znacznym
stopniu odpowiada właśnie opisywane „solenie”!!! Ubytki w asfalcie to nie
jest wynik samego mrozu, ale tzw. „przejść przez 0” – chodzi
o to, jak często woda (wypełniająca wszystkie szczeliny w asfalcie)
zmienia się w lód i na odwrót (!). Sól, topiąca śnieg przy
temperaturach ujemnych, zwiększa liczbę „przejść przez 0” i tak dziurawią się polskie drogi, kruszą
się płytki chodnikowe i kostka brukowa. Korodują barierki, latarnie i znaki
drogowe, co powoduje wzrost kosztów remontów… Ohydne
błoto pośniegowe, rozchlapywane przez przejeżdżające samochody ląduje na
ubraniach. To skutek posypywania dróg solą,
która obniża temperaturę zamarzania wody. Pomijam już fakt, iż jeżdżenie
w zimie po zasolonych, „czarnych” drogach, nie jest tak bezpieczne, jak
mogłoby się wydawać. Woda z roztopionego śniegu, przy gwałtownym spadku
temperatury, szybko zmienia się w lód – nawet zasolona. Kierowcy widząc
„czarną” drogę, przestają mieć się na baczności! O obuwiu i
ubraniach nawet nie warto pisać…
Istnieje
metoda osłaniania obszarów wokół pni drzew matami słomiano – foliowymi, tylko,
że samorządy (jak zwykle) nie mają na to środków (130 zł za drzewo!). Po ostatniej zimie, w samym Poznaniu, z powodu solenia
uschło ponad tysiąc drzew! A w stolicy, przez ostatnie kilka lat wymieniono
ponad połowę drzew (np. przy ul. Marszałkowskiej). Dlatego też, w zeszłym roku
poznaniacy zamienili chlorek sodu na chlorek wapnia z dodatkiem żwiru i piasku,
a i sama Warszawa powoli rezygnuje z soli na rzecz żwiru... W 2011 roku,
wyjazdy pługosolarek kosztowały stolicę 90 mln zł… i długo można by tak
pisać! W 2009 roku zużyto w Poznaniu 3200 ton soli, na zieleń wydano 0,5
mln zł, w 2011 roku zużyto już 7400 ton soli, a wydatki na odtworzenie zieleni
wzrosły do 2 mln zł!
W Poznaniu rozpoczęto akcję pn. „Wilda nie soli”: http://www.codziennypoznan.pl/wilda-nie-soli-a-prezydent-apeluje-poznan-soli-mniej,9466,6,akt.html#.Uu0KHrSqnd1...
Jak radzą sobie
za granicą?
Nasi południowi
sąsiedzi unikają posypywania dróg solą. W Czechach i na Słowacji, w czasie zimy
nie używa się soli drogowej – powszechny w użyciu jest chlorek wapnia z różnymi
dodatkami. Na odśnieżonych drogach wysypuje się drobne kamyczki, które
wciskając się w ubity śnieg, tworzą rodzaj papieru ściernego, likwidując
gołoledź. Skandynawowie, którzy mają o wiele cięższe zimy (!), zamiast
uruchamiać solarki, zgarniają większą część śniegu, a pozostałą jego część
posypują żwirem lub piachem. Bynajmniej ich jezdnie wcale nie są bardziej
niebezpieczne dla kierowców niż polskie... W Norwegii, jesienią, na poboczach
dróg ustawiane są drewniane tyczki, aby w zimie było widać, gdzie biegnie droga
– jeździ się po ubitej, grubej warstwie śniegu (a wypadków jest mniej niż w
Polsce!). Poza tym, skandynawski asfalt (nie należy mylić z naszymi „wyrobami
autostradopodobnymi”) jest tak dobrej jakości, że można zakładać na opony
kolce, które zwiększają przyczepność! W Polsce nie ma nawet obowiązku
stosowania opon zimowych, w przeciwieństwie do Niemiec, Litwy i Czech…
Wieści zza oceanu
W USA skrupulatnie
zbadano tę kwestię. Sypanie dróg mieszanką soli i elementów trących (piasek),
rozpoczęto tam w latach 30-tych ubiegłego stulecia. Do lat 70 –
tych, na amerykańskie drogi rozsypywano 8 milionów ton
soli rocznie! Badania soli sypanych przez państwowe piaskarki i
ciężarówki rozsypujące sól na zlecenie administracji stanowej, wykazały istotne
różnice w ich czystości. Stwierdzono również, że czystość soli różniła się w
dużym stopniu w zależności od dostawcy, a jako dodatek przeciwzbrylający
stosowano m. in. cyjanek potasu(!). Mam nadzieję, że u nas nie (vide „afera solna”)…
Jakie są skutki dla środowiska naturalnego?
Ze względu na
niską cenę, używa się prawie wyłącznie chlorku sodu, mechanicznie
rozprowadzanego na powierzchniach dróg w postaci suchej, albo jako „nawilżona
sól”, albo jako roztwór wodny z solą i dodatkiem piasku jako środka trącego. Na
otwartym terenie, sól często jest przenoszona w powietrzu i odkłada się nawet
do kilkuset metrów od krawędzi drogi! Ponad 90% soli znajduje się w
odległości od 15 do 20 metrów od krawędzi. Niestety, sól nie „rozpada się”, by „jakoś” zniknąć w
środowisku. Wręcz przeciwnie – ulega akumulacji… Badania prowadzone przez Amerykanów
wykazały, że wody gruntowe w spękanym podłożu ze skały krystalicznej pod
autostradą, zostały skażone na głębokość co najmniej 123 metrów (a niektórzy
straszą nas łupkami…) – deszcze przenoszą sól w głąb gleby. Sól spływająca do
rzek i strumieni powoduje korozję mostów, co sprawia, że razem z nią do wód
trafiają metale ciężkie… Problemem jest także zasolenie studni (bez wody pitnej
ani rusz)!
Podobne, trzyletnie badania, prowadzone przez
pracowników naukowych Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach (opublikowane
w 2011 roku), potwierdziły tylko powyższe tezy!
Błoto
pośniegowe, rozpryskiwane przez samochody, to skondensowana sól, która niszczy
każdą roślinność. Stężenie soli w pobliżu dróg bywa wyższe niż w Bałtyku! Sól wraz z wodą spływa do rzek, zakwaszając i
zasalając glebę, niszczy drzewa oraz trawniki. W glebie odkłada
się sód, który utrudnia korzeniom roślin pobierania wody – nawet drzewo stojące
w ogromnej kałuży, usycha! Według dr Jacka Borowskiego (SGGW) najbardziej
wrażliwe są brzozy, klony, kasztanowce lipy i dęby. Co roku wycinka grozi
kilkuset drzewom w każdym większym mieście. Utrata drzew psuje estetykę
miejską. Cierpią
też miejskie czworonogi – sól drażni ich łapy. Strach pomyśleć co z rybami
słodkowodnymi i innymi organizmami rzecznymi!
Jeśli
nie sól, to co?
Najczęściej stosowanym na świecie
zamiennikiem dla ww. chlorku sodu jest chlorek wapnia – jego bardzo niska
temperatura topnienia w wodzie (- 51 °C) sprawia, że nawet przy siarczystych
mrozach jest skuteczniejszy od tradycyjnej soli! Ma jednak te same właściwości
korozyjne jak chlorek sodu i również wpływa niekorzystnie na środowisko! Lepszy
jest chlorek magnezu, nazywany „Strażnikiem Zamarzania”– równie skuteczny jak
chlorek sodu, a przy tym ma mniejsze właściwości korozyjne. Octanu wapniowo – magnezowego (CMA) używa się z
kolei na lotniskach do odladzania samolotów i pasów startowych. CMA stworzono
na potrzeby terenów, gdzie NaCl stanowi zagrożenie dla sadów, wód gruntowych i
roślinności przydrożnej. Ponieważ ma octowy zapach, na który narzekają
niektórzy użytkownicy i jest stosunkowo drogi, jego użycie jest ograniczone,
podobnie jak mrówczanu sodu…
Amerykanie
obliczyli szacunkowe koszty za tonę poszczególnych środków: chlorek sodu – 50
USD, chlorek magnezu i „Quick Salt” z dodatkiem antykorozyjnym – 45 USD,
chlorek wapnia – 150 USD, karbamid – 200 USD, mrówczan sodu – 200 USD i CMA –
450-600 USD… Przez lata pojawiło
się wiele środków alternatywnych, niektóre w cenie porównywalnej do chlorku
sodu, jednak te, które mają potwierdzone zalety ekologiczne, są bardziej
kosztowne – jak wiadomo, w Polsce kwestie społeczne, takie jak ochrona
środowiska, w zamówieniach publicznych praktycznie rzecz biorąc, nie istnieją.
Co zaskakujące, zniszczenia powierzchni dróg, korozja pojazdów, mostów i
metalowych wsporników oraz utrata roślinności zapobiegającej erozji, prawie
nigdy nie są wliczane w koszty stosowania soli drogowej! Patrząc z perspektywy
ekonomicznej, jest to paradoks i niesamowita krótkowzroczność, żeby nie użyć
mocniejszych słów. Oszacowano, że
rzeczywiste koszty stosowania chlorku sodu na autostradach wynoszą ok. 1600 USD
za tonę, jeśli te dodatkowe, ale prawdziwe koszty wliczyć do rachunku!
Na koniec jeszcze
jedna złośliwość: art. 82 ustawy o ochronie przyrody (przytoczony na początku
posta), sąsiaduje z przepisami o usuwaniu drzew i krzewów (art. 83 – 90)…
Czyżby konsekwencja ustawodawcy? Przynajmniej polskie „służby miejskie i
gminne” nie będą się przemęczać przy szukaniu rozwiązania problemu przydrożnych
drzew.
Chyba tylko
społeczny protest na dużą skalę mógłby spotkać się z odzewem władz (tak jak np.
w sprawie ACTA)… W końcu, utrzymanie dróg jest finansowane z naszych „kieszeni”!
Inną możliwością byłoby pozywanie gmin za wyrządzenie szkód w środowisku, ale
kto z nas ma ochotę na wędrówki po sądach?
Solarka w Warszawie (Fot. Sławomir Kamiński /AG).
Solarka w Warszawie (Fot. Sławomir Kamiński /AG).
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń