sobota, 1 lutego 2014

Bo jezdnia była za słona… Przypowieść o soleniu dróg.



Zima w pełni, więc pierwszy w tym miesiącu post dotyczy problematyki „zimowej”. Każdy z nas odczuwa skutki beztroskiej działalności „drogowców”!


Smutna polska rzeczywistość
Prawdziwym kuriozum jest „praktyka dnia powszedniego” – ustanawiane są obszary chronione (rezerwaty, NATURA 2000), wydaje się ogromne środki finansowe (w tym unijne) na budowę ekranów akustycznych przy drogach, przejść dla zwierząt (podziemnych lub wiaduktów nad autostradami) itd. Tymczasem tak prosta (zdawałoby się) czynność jak odśnieżanie dróg, powoduje szkody ekologiczne o niewyobrażalnej skali… Oficjalne stanowisko władz polskich miast (w tym Warszawy i Krakowa) jest takie, że nie ma alternatywy dla solenia dróg. Ale czy na pewno?  Pytanie: czy zrzucić odpowiedzialność za wszystko na nieżyciowe przepisy, czy raczej na naszych tzw. „drogowców” (którzy co roku są „zaskoczeni zimą”, powodując wściekłość kierowców)?
Zacznijmy zatem od norm prawnych. Zgodnie z  art. 82 ust. 2 ustawy o ochronie przyrody na drogach publicznych, ulicach i placach środki chemiczne powinny być stosowane w sposób najmniej szkodzący terenom zieleni oraz zadrzewieniom (w poprzedniej ustawie o ochronie przyrody z 1991 roku był zapis „nieszkodzące”!). § 2 rozporządzenia Ministra Środowiska z 2005 roku precyzuje natomiast, że na drogach publicznych oraz ulicach i placach używane są środki niechemiczne: piasek o średnicy cząstek od 0,1 do 1 mm, kruszywo naturalne/sztuczne o uziarnieniu do 4 mm i środki chemiczne w postaci stałej lub zwilżonej czyli: chlorek sodu (NaCl), chlorek magnezu (MgCl2), chlorek wapnia (CaCl2) oraz mieszanki tych środków.
Do likwidacji gołoledzi i przymarzniętego śniegu wystarczy piasek (60 – 150 g/m2 jezdni), a sól powinna być używana w temperaturze do – 10 °C!  Tyle, że soli używa się w ilości 20 – 30 g/m2. Sól drogowa jest po prostu  tańsza od żwiru… Może cała tajemnica tkwi w kosztach i czyimś lobbyingu (jak to nieraz w Polsce bywa)? Wieść niesie, że dwaj polscy wynalazcy opracowali specjalny preparat o (subtelnej) nazwie „Lodołamacz” z dodatkiem tzw. inhibitorów korozji, ograniczających szkodliwość chlorków (sodu czy wapnia). Niestety, brak zainteresowania ze strony administracji rządowej (w tym Ministerstwa Środowiska)…
Czy „solenie” dróg naprawdę wychodzi taniej? Trzeba przecież doliczyć koszty pokrycia szkód, jakie ten proceder niesie ze sobą, a które ponosi społeczeństwo (a nie przedsiębiorstwa, które wygrały przetargi i podpisały umowy na odśnieżanie)! Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że za fatalny stan polskich dróg oraz chodników w znacznym stopniu odpowiada właśnie opisywane „solenie”!!! Ubytki w asfalcie to nie jest wynik samego mrozu, ale tzw. „przejść przez 0” – chodzi o to, jak często woda (wypełniająca wszystkie szczeliny w asfalcie) zmienia się w lód i na odwrót (!). Sól, topiąca śnieg przy temperaturach ujemnych, zwiększa liczbę „przejść przez 0” i tak dziurawią się polskie drogi, kruszą się płytki chodnikowe i kostka brukowa. Korodują barierki, latarnie i znaki drogowe, co powoduje wzrost kosztów remontów… Ohydne błoto pośniegowe, rozchlapywane przez przejeżdżające samochody ląduje na ubraniach.  To skutek posypywania dróg solą, która obniża temperaturę zamarzania wody. Pomijam już fakt, iż jeżdżenie w zimie po zasolonych, „czarnych” drogach, nie jest tak bezpieczne, jak mogłoby się wydawać. Woda z roztopionego śniegu, przy gwałtownym spadku temperatury, szybko zmienia się w lód – nawet zasolona. Kierowcy widząc „czarną” drogę, przestają mieć się na baczności!  O obuwiu i ubraniach nawet nie warto pisać…
Istnieje metoda osłaniania obszarów wokół pni drzew matami słomiano – foliowymi, tylko, że samorządy (jak zwykle) nie mają na to środków (130 zł za drzewo!).  Po ostatniej zimie, w samym Poznaniu, z powodu solenia uschło ponad tysiąc drzew! A w stolicy, przez ostatnie kilka lat wymieniono ponad połowę drzew (np. przy ul. Marszałkowskiej). Dlatego też, w zeszłym roku poznaniacy zamienili chlorek sodu na chlorek wapnia z dodatkiem żwiru i piasku, a i sama Warszawa powoli rezygnuje z soli na rzecz żwiru... W 2011 roku, wyjazdy pługosolarek kosztowały stolicę 90 mln zł… i  długo można by tak pisać!  W 2009 roku zużyto w Poznaniu 3200 ton soli, na zieleń wydano 0,5 mln zł, w 2011 roku zużyto już 7400 ton soli, a wydatki na odtworzenie zieleni wzrosły do 2 mln zł!  

Jak radzą sobie za granicą?
Nasi południowi sąsiedzi unikają posypywania dróg solą. W Czechach i na Słowacji, w czasie zimy nie używa się soli drogowej – powszechny w użyciu jest chlorek wapnia z różnymi dodatkami. Na odśnieżonych drogach wysypuje się drobne kamyczki, które wciskając się w ubity śnieg, tworzą rodzaj papieru ściernego, likwidując gołoledź.  Skandynawowie, którzy mają o wiele cięższe zimy (!), zamiast uruchamiać solarki, zgarniają większą część śniegu, a pozostałą jego część posypują żwirem lub piachem. Bynajmniej ich jezdnie wcale nie są bardziej niebezpieczne dla kierowców niż polskie... W Norwegii, jesienią, na poboczach dróg ustawiane są drewniane tyczki, aby w zimie było widać, gdzie biegnie droga – jeździ się po ubitej, grubej warstwie śniegu (a wypadków jest mniej niż w Polsce!). Poza tym, skandynawski asfalt (nie należy mylić z naszymi „wyrobami autostradopodobnymi”) jest tak dobrej jakości, że można zakładać na opony kolce, które zwiększają przyczepność!  W Polsce nie ma nawet obowiązku stosowania opon zimowych, w przeciwieństwie do Niemiec, Litwy i Czech…

Wieści zza oceanu
W USA skrupulatnie zbadano tę kwestię. Sypanie dróg mieszanką soli i elementów trących (piasek), rozpoczęto tam w latach 30-tych ubiegłego stulecia. Do lat 70 – tych, na amerykańskie drogi rozsypywano 8 milionów ton soli rocznie!  Badania soli sypanych przez państwowe piaskarki i ciężarówki rozsypujące sól na zlecenie administracji stanowej, wykazały istotne różnice w ich czystości. Stwierdzono również, że czystość soli różniła się w dużym stopniu w zależności od dostawcy, a jako dodatek przeciwzbrylający stosowano m. in. cyjanek potasu(!). Mam nadzieję, że u nas nie (vide „afera solna”)…
Jakie są skutki dla środowiska naturalnego?
Ze względu na niską cenę, używa się prawie wyłącznie chlorku sodu, mechanicznie rozprowadzanego na powierzchniach dróg w postaci suchej, albo jako „nawilżona sól”, albo jako roztwór wodny z solą i dodatkiem piasku jako środka trącego. Na otwartym terenie, sól często jest przenoszona w powietrzu i odkłada się nawet do kilkuset metrów od krawędzi drogi!  Ponad 90% soli znajduje się w odległości od 15 do 20 metrów od krawędzi. Niestety, sól nie „rozpada się”, by „jakoś” zniknąć w środowisku. Wręcz przeciwnie – ulega akumulacji… Badania prowadzone przez Amerykanów wykazały, że wody gruntowe w spękanym podłożu ze skały krystalicznej pod autostradą, zostały skażone na głębokość co najmniej 123 metrów (a niektórzy straszą nas łupkami…) – deszcze przenoszą sól w głąb gleby. Sól spływająca do rzek i strumieni powoduje korozję mostów, co sprawia, że razem z nią do wód trafiają metale ciężkie… Problemem jest także zasolenie studni (bez wody pitnej ani rusz)!  
Podobne, trzyletnie badania, prowadzone przez pracowników naukowych Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach (opublikowane w 2011 roku), potwierdziły tylko powyższe tezy!
Błoto pośniegowe, rozpryskiwane przez samochody, to skondensowana sól, która niszczy każdą roślinność. Stężenie soli w pobliżu dróg bywa wyższe niż w Bałtyku! Sól wraz z wodą spływa do rzek,  zakwaszając i zasalając glebę, niszczy drzewa oraz trawniki.  W glebie odkłada się sód, który utrudnia korzeniom roślin pobierania wody – nawet drzewo stojące w ogromnej kałuży, usycha!  Według dr Jacka Borowskiego (SGGW) najbardziej wrażliwe są brzozy, klony, kasztanowce lipy i dęby. Co roku wycinka grozi kilkuset drzewom w każdym większym mieście. Utrata drzew psuje estetykę miejską. Cierpią też miejskie czworonogi – sól drażni ich łapy. Strach pomyśleć co z rybami słodkowodnymi i innymi organizmami rzecznymi! 

Jeśli nie sól, to co?                                                      
Najczęściej stosowanym na świecie zamiennikiem dla ww. chlorku sodu jest chlorek wapnia – jego bardzo niska temperatura topnienia w wodzie (- 51 °C) sprawia, że nawet przy siarczystych mrozach jest skuteczniejszy od tradycyjnej soli! Ma jednak te same właściwości korozyjne jak chlorek sodu i również wpływa niekorzystnie na środowisko! Lepszy jest chlorek magnezu, nazywany „Strażnikiem Zamarzania”– równie skuteczny jak chlorek sodu, a przy tym ma mniejsze właściwości korozyjne. Octanu wapniowo – magnezowego (CMA) używa się z kolei na lotniskach do odladzania samolotów i pasów startowych. CMA stworzono na potrzeby terenów, gdzie NaCl stanowi zagrożenie dla sadów, wód gruntowych i roślinności przydrożnej. Ponieważ ma octowy zapach, na który narzekają niektórzy użytkownicy i jest stosunkowo drogi, jego użycie jest ograniczone, podobnie jak mrówczanu sodu…
Amerykanie obliczyli szacunkowe koszty za tonę poszczególnych środków: chlorek sodu – 50 USD, chlorek magnezu i „Quick Salt” z dodatkiem antykorozyjnym – 45 USD, chlorek wapnia – 150 USD, karbamid – 200 USD, mrówczan sodu – 200 USD i CMA – 450-600 USD… Przez lata pojawiło się wiele środków alternatywnych, niektóre w cenie porównywalnej do chlorku sodu, jednak te, które mają potwierdzone zalety ekologiczne, są bardziej kosztowne – jak wiadomo, w Polsce kwestie społeczne, takie jak ochrona środowiska, w zamówieniach publicznych praktycznie rzecz biorąc, nie istnieją. Co zaskakujące, zniszczenia powierzchni dróg, korozja pojazdów, mostów i metalowych wsporników oraz utrata roślinności zapobiegającej erozji, prawie nigdy nie są wliczane w koszty stosowania soli drogowej! Patrząc z perspektywy ekonomicznej, jest to paradoks i niesamowita krótkowzroczność, żeby nie użyć mocniejszych słów. Oszacowano, że rzeczywiste koszty stosowania chlorku sodu na autostradach wynoszą ok. 1600 USD za tonę, jeśli te dodatkowe, ale prawdziwe koszty wliczyć do rachunku!
Na koniec jeszcze jedna złośliwość: art. 82 ustawy o ochronie przyrody (przytoczony na początku posta), sąsiaduje z przepisami o usuwaniu drzew i krzewów (art. 83 – 90)… Czyżby konsekwencja ustawodawcy? Przynajmniej polskie „służby miejskie i gminne” nie będą się przemęczać przy szukaniu rozwiązania problemu przydrożnych drzew.
Chyba tylko społeczny protest na dużą skalę mógłby spotkać się z odzewem władz (tak jak np. w sprawie ACTA)… W końcu, utrzymanie dróg jest finansowane z naszych „kieszeni”! Inną możliwością byłoby pozywanie gmin za wyrządzenie szkód w środowisku, ale kto z nas ma ochotę na wędrówki po sądach?

Solarka w Warszawie (Fot. Sławomir Kamiński /AG). 
















1 komentarz: