Przyczynkiem do napisania
tego posta jest rozpoczynająca się niebawem kontrola instytucji publicznych
odpowiedzialnych za ochronę środowiska, którą ma przeprowadzić Najwyższa Izba
Kontroli. Inicjatywa słuszna, aczkolwiek bardzo mocno spóźniona – należało
przeprowadzić ją dawno temu, choćby wtedy, gdy uchwalono ustawę z dnia 29 lipca
2005 roku o zmianie niektórych ustaw w związku ze zmianami w podziale zadań
i kompetencji administracji terenowej (wprowadzono wtedy szereg zmian w
zakresie ochrony środowiska).
NIK zorganizował panel
ekspertów, który słusznie wskazali (to, co Polacy dawno odkryli...), że
kompetencje publicznych instytucji odpowiedzialnych za ochronę środowiska są
rozproszone i nakładają się na siebie. Tak niewydolny system generuje sprzeczne
decyzje administracyjne, co jest bardzo uciążliwe zarówno dla społeczności
lokalnych (gdy proces inwestycyjny podlega ocenie oddziaływania na środowisko),
dla przedsiębiorców (którzy starają się o rozmaite pozwolenia), a także (o
zgrozo!) dla samych urzędników (gdy wydanie decyzji administracyjnej np.
decyzji o lokalizacji inwestycji celu publicznego, wymaga współdziałania
licznych organów, zgodnie z art. 106 k.p.a.).
Prof. Marek Górski z
Uniwersytetu Szczecińskiego za podstawowy problem administracji uznał
rozproszenie kompetencji i odpowiedzialności, wynikające z niejasnych kryteriów
podziału zadań. Zdaniem profesora (które w pełni podzielam), wyznaczanie zadań
oraz kontrola i nadzór nad ich wykonaniem powinny skupić się w ręku jednego,
fachowego organu.
Józef Neterowicz (ekspert
ds. energii odnawialnej i ochrony środowiska), wskazał natomiast, że w Polsce
sprawdziłby się organ na wzór szwedzkiej Agencji Ochrony Środowiska, która
koordynuje i nadzoruje wszelkie sprawy związane z ochroną środowiska. Trafiona
propozycja, tym bardziej, że w dziedzinie ochrony środowiska, Szwecja może być
dla nas doskonałym przykładem (między innymi w gospodarowaniu odpadami
komunalnymi czy efektywności energetycznej).
Wzorcem może być także Finlandia. Funkcjonuje
tam Państwowa Regionalna Agencja Środowiskowa oraz jej 19 delegatur
regionalnych. Agencja ta jest jedynym organem, który wydaje pozwolenia
środowiskowe, przy czym tylko 4 największe delegatury zajmują się pozwoleniami
wodnoprawnymi, a także zajmują się kontrolą przedsiębiorców (!).
Z całą pewnością potrzebna
jest reforma systemu organów ochrony środowiska. Obecne „rozproszenie
kompetencji” niczemu i nikomu nie służy (może poza „obsadzaniem” licznych
stanowisk urzędniczych przez partie polityczne)!
Przysłowia są mądrością
narodu, a zgodnie z jednym z polskich przysłów, gdzie kucharek sześć… Obecnie
organami ochrony środowiska są: wójt, burmistrz lub prezydent miasta, starosta
(oraz prezydent miasta na prawach powiatu), sejmik województwa, marszałek
województwa, wojewoda, Minister Środowiska, Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska,
regionalni dyrektorzy ochrony środowiska oraz organy Inspekcji Ochrony
Środowiska. Do tej wesołej gromadki dorzućmy jeszcze dyrektorów
Regionalnych Zarządów Gospodarki Wodnej (oraz Prezesa Krajowego Zarządu
Gospodarki Wodnej jako organ nadrzędny) wydających decyzje na podstawie prawa
wodnego i rady gmin uchwalające regulaminy utrzymania czystości i porządku w
gminie. Nie za dużo czasem?
Pomiędzy ww. instytucjami błądzą
obywatele (np. myląc sobie nagminnie marszałka województwa z wojewodą…).
Takie „rozdrobnienie” występuje we Francji
(legendarna wręcz biurokracja) i Austrii (ale tam panuje „niemiecki Ordnung”,
więc administracja nie jest zapewne uciążliwością). Poza tym, są to zamożne
kraje, a Polski zwyczajnie nie stać na rozrośniętą biurokrację!
Postulowany centralny organ
ochrony środowiska (agencja) podlegałby regulacjom ustawy o służbie cywilnej, tak jak obecnie podlega im Generalna Dyrekcja Ochrony
Środowiska (w przeciwieństwie do organów jednostek samorządu terytorialnego), co oznacza
(przynajmniej teoretyczną) gwarancję profesjonalizmu i wysokich kompetencji… Najlepszym
dowodem, że „centralizacja” niektórych zadań publicznych jest pożądana, jest
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, znany ze skuteczności działania (vide wyroki Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, podtrzymywane przez warszawski Sąd Apelacyjny i Sąd Najwyższy).
Zresztą polskie organy regulacyjne (UOKiK, URE, UKE...) mogą być wzorem dla
pozostałej części administracji publicznej.
Ale to tylko jedna strona medalu – nie tylko
administracja publiczna posiada kompetencje w zakresie ochrony środowiska. Nie
zapominajmy też o sądach sprawujących wymiar sprawiedliwości i kontrolujących
działalność administracji publicznej!
Znów odwołam się do przykładu krajów skandynawskich.
W Szwecji funkcjonują tzw. „sądy środowiskowe” (environmental courts). Szwecja oprócz
sądów powszechnych i administracyjnych posiada odrębne „sądy specjalne”
zajmujące się prawem pracy, regulacją rynków i ochroną środowiska (zarówno
sprawy cywilne jak i administracyjne), Przywodzi to na myśl funkcjonujące w
polskich sądach odrębne wydziały pracy i ubezpieczeń społecznych oraz Sąd
Ochrony Konkurencji i Konsumentów (jako wydział Sądu Okręgowego w Warszawie).
Dlaczego nie poszerzyć zakresu postępowań odrębnych (biorąc pod uwagę specyfikę
spraw związanych z ochroną środowiska, a także skutków naruszenia środowiska o potencjalnie masowym zasięgu (także
transgranicznym)?
W Danii istnieją wyspecjalizowane wydziały sądów
administracyjnych, a w Finlandii sprawy środowiskowe rozpatruje jeden z sądów
administracyjnych (sąd w mieście Vaasa).
Początek tendencji do specjalizacji sądów dały kraje
hołdujące systemowi common law: Takie
wydzielone/wyspecjalizowane sądy istnieją w USA (pierwszy sąd utworzono w stanie Indiana już w 1978 roku), w Nowej Zelandii od 1996 roku (mają takie
uprawnienia jak sądy okręgowe i rozpatrują sprawy administracyjne, cywilne i
karne z zakresu ochrony środowiska!), a także w Australii (Nowa Południowa
Walia), a w ubiegłym roku również w Malezji…
My także mieliśmy namiastkę environmental court: otóż od 1994 roku Sąd Okręgowy w Katowicach
posiadał w swej strukturze XX Wydział Spraw Górniczych i Geologicznych (swoją
właściwością obejmował tylko województwo śląskie) – w końcu część szkód
górniczych to szkody w środowisku (vide poprzedni
post). Zarządzeniem Ministra Sprawiedliwości z dnia 27 czerwca 2012 roku został
jednak zniesiony…
Warto odnotować także ułatwienia procesowe dla
skarżących/powodów w innych krajach. W Szwecji i Finlandii istnieje małe
ryzyko dla powodów, związane z przegraniem sprawy, gdyż opłaty sądowe są tam
bardzo niskie. Ponadto, szwedzka ustawa o pozwach zbiorowych (na której rzekomo
wzorowano naszą ustawę), a także holenderski kodeks cywilny, pozwala organom
administracji publicznej na wytaczanie powództw w sprawach z zakresu ochrony środowiska.
W naszym kraju brak podobnych rozwiązań. Istnieje co
prawda możliwość wytoczenia powództwa przez Skarb Państwa, jednostkę samorządu
terytorialnego lub organizację pozarządową, jednakże tylko w ściśle określonych
sprawach indywidualnych. Dotyczy to wyłącznie powództw o przywrócenie
środowiska do stanu zgodnego z prawem i powództw zaniechanie działalności
powodującej zagrożenie lub naruszenie środowiska (ale nie obejmuje roszczeń
odszkodowawczych!). Niestety, w Polsce (w odróżnieniu od Szwecji i Holandii)
ustawodawca nie przyznał organom administracji publicznej i państwowym osobom
prawnym stosownych uprawnień do wnoszenia powództw w interesie ogółu
społeczeństwa, co wydaje się być sporym mankamentem. O opłatach sądowych nie
wspominam…
Co ciekawe, podobne rozwiązanie („powództwa w
interesie ogółu”) istnieje od dawna w k.p.c. – rzecznik konsumentów lub Prezes
Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów może wytoczyć powództwo w
sprawach uznanie postanowień wzorca umowy za niedozwolone (nie jest to
powództwo na rzecz oznaczonego podmiotu)!
Jakie zmiany?
Jakie zmiany?
W Polsce raczej nie ma szans na wydzielenie osobnych
„sądów środowiskowych”, gdyż konieczne byłyby zmiany w Konstytucji RP. Dlatego,
łatwiejszym rozwiązaniem wydaje się reorganizacja sądów powszechnych i
administracyjnych.
Biorąc pod uwagę aktualną regulację Tytułu VII k.p.c.
(Postępowanie odrębne), która wyodrębniła
szereg spraw cywilnych pod względem gatunkowym (prawo pracy i ubezpieczeń
społecznych, postępowanie z zakresu ochrony konkurencji), możliwe byłoby
wydzielenie spraw cywilnych z zakresu ochrony środowiska, biorąc pod uwagę
zapis art. 2 ust. 2 pkt 3 ustawy z dnia 24 maja 1989 roku o rozpoznawaniu
przez sądy spraw gospodarczych (sprawy …
przeciwko przedsiębiorcom o zaniechanie naruszania środowiska i przywrócenie do
stanu poprzedniego lub o naprawienie szkody z tym związanej oraz o zakazanie
albo ograniczenie działalności zagrażającej środowisku). Warto przemyśleć
taką reformę, szkoda tylko, że zmarnowano okazję, którą była ubiegłoroczna
nowelizacja k.p.c.
W przypadku polskiego sądownictwa administracyjnego
można wydzielić kolejne wydziały w wojewódzkich sadach administracyjnych,
natomiast w Naczelnym Sądzie Administracyjnym wyodrębnić z istniejącej Izby
Ogólnoadministracyjnej „Izbę ochrony środowiska i zagospodarowania
przestrzennego” (australijski Land and Environment Court w Nowej Południowej Walii mógłby tutaj posłużyć za inspirację…).
Same zmiany ustroju sądownictwa to jednak za mało,
potrzebne są również zmiany prawne w zakresie odpowiedzialności cywilnej za
szkody w środowisku. Pomijam już fakt, że stosowne zmiany musiałyby objąć
także ustawę – Prawo ochrony środowiska i szereg innych aktów prawnych z
zakresu materialnego prawa administracyjnego… To jest już temat na osobnego
posta.
Obawiam się jednak, że
ewentualna dyskusja na temat utworzenia sądów (wydziałów) „środowiskowych”
skończyłaby się tak samo jak historia projektu sądów patentowych. Swego czasu
toczyła się dyskusja na temat powołania takich sądów (które istnieją w
Niemczech i Szwajcarii…). Ministerstwo Sprawiedliwości odrzuciło jednak pomysł (jak to
się ma do słynnej „deregulacji”, aby ułatwić przedsiębiorcom działalność?).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz