czwartek, 31 października 2013

Sądowa „walka z wiatrakami” czyli o tym, że nie zawsze OZE jest „ekologiczne” Rozważania na tle wyroku francuskiego sądu.



Ostatnio nasz kraj obiegła wiadomość, że Najwyższa Izba Kontroli zamierza sprawdzić działalność gmin i organów nadzoru budowlanego w zakresie uchwalania dokumentów planistycznych i wydawania decyzji administracyjnych w związku z realizacją inwestycji jakimi są tzw. farmy wiatrowe. Skąd taka inicjatywa? Z całej Polski napływają do NIK (i nie tylko tam) liczne skargi mieszkańców domów, w sąsiedztwie których realizowane są projekty z zakresu energetyki wiatrowej. NIK ma też sprawdzić zarzut tzw. „sponsoringu” czyli współfinansowania przez inwestorów planów zagospodarowania przestrzennego w gminach, w których mają powstać wiatraki. Ponieważ farmy wiatrowe nie są inwestycjami celu publicznego (na co wskazał wyraźnie w swoich wyrokach NSA), takie praktyki są niezgodne z prawem.
Branża „wiatrowa” nie będzie miała łatwego życia. Sejm rozpoczął już pracę nad tzw. „ustawą krajobrazową (vide post z dnia 2 lipca br.) czyli prezydenckim projektem ustawy o zmianie niektórych ustaw w związku ze wzmocnieniem narzędzi ochrony krajobrazu. Ustawa wzbudziła zastrzeżenia samorządowców, gdyż zgodę na lokalizację inwestycji farm wiatrowych oddają organom samorządu wojewódzkiego kompetencje w zakresie wydawania zgody na lokalizację (ciekawe dlaczego tak się tym martwią?). Z kronikarskiego obowiązku przypomnę, że gminy miały kiedyś kompetencję do wydawania pozwoleń budowlanych, ale po jednej z kontroli NIK (!), która wykryła nieprawidłowości, w 2003 roku znowelizowano prawo budowlane (obecnie co do zasady, organem właściwym jest starosta)…
Jedno nie budzi wątpliwości: krajobraz jest częścią środowiska, zatem również jego ochrona ma rangę konstytucyjną, co podkreślono w uzasadnieniu projektu ustawy.
Mając na względzie skargi mieszkańców, a także apele niektórych samorządowców z województwa warmińsko – mazurskiego, posłowie PiS i SP utworzyli Parlamentarny Zespół ds. energii wiatrowej bezpiecznej dla ludzi i środowiska. Postulują m.in. aby minimalna odległość farm wiatrowych od zabudowań wynosiła aż 3 kilometry! Swoją „cegiełkę” dołożył także Greenpeace Polska – stanowisko organizacji jest dość umiarkowane, ale „pomiędzy wierszami” można wyczytać, że energetyka wiatrowa może wiązać się z zaistnieniem szkód w środowisku (także szkód na zdrowiu ludzi). Jakiś czas temu Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej zbierało od marszałków województw informacje na temat możliwości ograniczenia lokalizacji farm wiatrowych...
Nie będę się rozpisywał w tym miejscu nad licznymi zarzutami, jakie są stawiane farmom wiatrowym. Zarówno polskie jak i zagraniczne źródła wskazują na hałas, wibracje czy oszpecenie krajobrazu… Strony internetowe poświęcone protestom przeciw „wiatrakom” są dowodem, iż nie jest to wyłącznie problem Polski: http://saveourseashore.org/?m=201310 https://www.facebook.com/TurbineWatch312?v=wall.
Abstrahując od tego czy zarzuty są zasadne czy też nie (choć w mojej osobistej ocenie raczej tak), trzeba zwrócić uwagę na fakt małej efektywności farm wiatrowych – największa farma wiatrowa na świecie to amerykańska Alta Wind Energy Center w Kalifornii (1320 MW/36 km2 powierzchni), natomiast znakomita większość farm zajmuje o wiele większe powierzchnie niż tradycyjne elektrownie węglowe, produkując kilka razy mniej energii (pod warunkiem, że wieje wiatr!). Warto także dodać, że duńskie, niemieckie i hiszpańskie koncerny z branży energetyki wiatrowej zrealizowały niektóre polskie projekty w oparciu o wyeksploatowane turbiny, które zostały zastąpione w macierzystych państwach nowymi i bardziej efektywnymi turbinami (tzw. repowering), co także daje do myślenia…
To wszystko należy jednak do sfery prawa administracyjnego. Warto jednak zadać pytanie, jak kwestia farm wiatrowych wygląda z perspektywy cywilistycznej?
Jeśli chodzi o polskie prawo, art. 144 k.c. dość enigmatycznie wskazuje, że: Właściciel nieruchomości powinien przy wykonywaniu swego prawa powstrzymywać się od działań, które by zakłócały korzystanie z nieruchomości sąsiednich ponad przeciętną miarę, wynikającą ze społeczno – gospodarczego przeznaczenia nieruchomości i stosunków miejscowych. Na szczęście judykatura Sądu Najwyższego przychodzi z pomocą…
Jeżeli chodzi o prawo obce, najlepszym przykładem będzie § 906 niemieckiego kodeksu cywilnego BGB (o którym wcześniej pisałem...) – wskazuje wprost na rodzaje szkodliwych oddziaływań na nieruchomości sąsiednie, w tym na hałas i wibracje, co w przypadku farm wiatrowych jest jak znalazł!
Jednak prawdziwą „perełką” (dla tych, którzy chcieliby pozwać właścicieli niemieckich farm wiatrowych) jest treść § 907 BGB w następującym brzmieniu: Właściciel gruntu może żądać, aby na sąsiednich gruntach nie dokonywano ani nie utrzymywano takich urządzeń, co do których z pewnością należy przewidywać, ze ich istnienie lub używanie pociągnie za sobą niedopuszczalne oddziaływanie na jego grunt. Jeżeli urządzenie odpowiada postanowieniom ustaw, przepisującym pewien określony odstęp od granicy gruntu lub inne środki ochronne, można dopiero wtedy żądać usunięcia urządzenia, gdy niedopuszczalne oddziaływanie rzeczywiście się okaże. Zwłaszcza zdanie drugie może mieć znaczenie, jeżeli (niemiecki) pozwany powołałby się na zgodność projektu inwestycji z tamtejszym prawem budowlanym i planami zagospodarowania przestrzennego…  
Hiszpański Codigo Civile wskazuje w art. 590 jedynie na potrzebę podjęcia działań ochronnych, nie wskazując wprost rodzajów zagrożeń dla sąsiednich nieruchomości…
Najciekawsze jest jednak to, że francuski kodeks cywilny (w przeciwieństwie do polskiego, niemieckiego czy hiszpańskiego) w żaden sposób nie reguluje kwestii immisji ani odpowiedzialności na zasadzie ryzyka (jednak tamtejsze sądy wypracowały odpowiednią linię orzeczniczą na podstawie odrębnych przepisów)!
Nie przeszkodziło to jednak Sądowi Wielkiej Instancji w Montpellier (odpowiednik naszych sądów okręgowych) wydać kilka tygodni temu bardzo ważnego orzeczenia w sprawie szkodliwego oddziaływania farmy wiatrowej na pobliskie nieruchomości! Sąd ten rozpatrywał powództwo właścicieli zabytkowej rezydencji (warto wiedzieć, że we Francji dobra kultury są bardzo silnie chronione, m.in. przez przepisy kodeksu cywilnego!) przeciwko spółce zależnej francuskiego koncernu energetycznego, do której należy farma wiatrowa składająca się z 10 turbin. Sprawa ta dotyczyła posiadłości w Normandii, ale rozpatrywał ją sąd w Montpellier na południu Francji (kto wie, być może powodowie zażądali wyłączenia sędziów i sprawę trzeba było przenieść, albo sam sąd uznał się za niewłaściwy w sprawie?). Materiały prasowe: http://www.lefigaro.fr/actualite-france/2013/10/02/01016-20131002ARTFIG00261-nord-pas-de-calais-la-justice-ordonne-la-demolition-de-10-eoliennes.php; http://www.connexionfrance.com/wind-farm-turbines-demolition-noise-nuisance-15090-view-article.htm
Warto zaznaczyć, ze sąd nie rozpatrywał spadku wartości nieruchomości, co mogłoby być bardzo ważnym argumentem na rzecz strony powodowej (podobnie jak w Polsce, w procesach sądowych dotyczących obszarów ograniczonego użytkowania)! Sąd w Montpellier nie brał pod uwagę także wartości historycznej zabytku, kosztów jakie poniósł inwestor budując turbiny oraz użyteczności publicznej (energia elektryczna dla okolicznych miejscowości). Tak na marginesie, polski sąd także nie brałby pod uwagę ostatniego argumentu (NSA potwierdził, że budowa elektrowni wiatrowych nie jest inwestycją celu publicznego).
Francuski sąd wziął za to pod rozwagę naruszenie walorów estetycznych okolicy, jak się wyraził, „degradację środowiskową wiejskiego krajobrazu”. Zapewne miał w pamięci, iż Francja znalazła się w gronie 38 europejskich państw, które ratyfikowały Europejską Konwencję Krajobrazową z 2000 roku (wiele państw, w tym także Polska uznaje krajobraz za element środowiska). Kolejnymi immisjami, negatywnie oddziałującymi na nieruchomość powodów, były zanieczyszczenia w postaci nadmiernego hałasu i tzw. „efektu migotania” (czerwone i białe światła co 2 sekundy, przez całą dobę).
Jaki był werdykt? Dla spółki – miażdżący: nie dość, że nakazano jej demontaż 10 turbin wiatrowych, to musi zapłacić powodom 37,500 euro odszkodowania. Spółka ma 4 miesiące na demontaż, po tej dacie ma płacić 500 euro kary dziennie za zwłokę.
Nie jest ot pierwsza tego typu sprawa we Francji – w 2010 roku sąd w Narbonne wydał podobny wyrok, ale w kolejnej instancji sprawa ta zakończyła się ugodą. Pozwana spółka oczywiście złożyła apelację, jednak nie wróżę jej sukcesu.
Dlaczego? We Francji trwają prace nad nowelizacją kodeksu cywilnego w zakresie odpowiedzialności za czyny niedozwolone (a w szczególności odpowiedzialności na zasadzie ryzyka). Być może francuskie przepisy będą podobne do § 907 niemieckiego BGB lub art. 435 naszego k.c.?
Norma § 907 BGB przyznaje właścicielowi nieruchomości roszczenie o usunięcia urządzenia, gdy niedopuszczalne oddziaływanie dopiero rzeczywiście się okaże (pomimo, iż urządzenie to odpowiada postanowieniom ustaw). Jest to rozwiązanie podobne do art. 325 ustawy – Prawo ochrony środowiska. Norweskie i holenderskie prawo również zawiera normy o podobnym brzmieniu, co pozwala skutecznie walczyć ze szkodami w środowisku na drodze cywilnoprawnej.   
Jeden z australijskich prawników napisał (podczas dyskusji na pewnym forum), że po 10 latach rozwoju branży „wiatrowej” w Australii pojawiła się całkowicie nowa dziedzina sporów sądowych – wind farm litigation! Interesujące! Inna sprawa, że tamtejsze prawo planowania i zagospodarowania przestrzennego jest o wiele surowsze dla inwestorów niż polskie, toteż każde jego naruszenie może być argumentem dla strony powodowej w sporze z właścicielem farmy wiatrowej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz