czwartek, 31 października 2013

Sądowa „walka z wiatrakami” czyli o tym, że nie zawsze OZE jest „ekologiczne” Rozważania na tle wyroku francuskiego sądu.



Ostatnio nasz kraj obiegła wiadomość, że Najwyższa Izba Kontroli zamierza sprawdzić działalność gmin i organów nadzoru budowlanego w zakresie uchwalania dokumentów planistycznych i wydawania decyzji administracyjnych w związku z realizacją inwestycji jakimi są tzw. farmy wiatrowe. Skąd taka inicjatywa? Z całej Polski napływają do NIK (i nie tylko tam) liczne skargi mieszkańców domów, w sąsiedztwie których realizowane są projekty z zakresu energetyki wiatrowej. NIK ma też sprawdzić zarzut tzw. „sponsoringu” czyli współfinansowania przez inwestorów planów zagospodarowania przestrzennego w gminach, w których mają powstać wiatraki. Ponieważ farmy wiatrowe nie są inwestycjami celu publicznego (na co wskazał wyraźnie w swoich wyrokach NSA), takie praktyki są niezgodne z prawem.
Branża „wiatrowa” nie będzie miała łatwego życia. Sejm rozpoczął już pracę nad tzw. „ustawą krajobrazową (vide post z dnia 2 lipca br.) czyli prezydenckim projektem ustawy o zmianie niektórych ustaw w związku ze wzmocnieniem narzędzi ochrony krajobrazu. Ustawa wzbudziła zastrzeżenia samorządowców, gdyż zgodę na lokalizację inwestycji farm wiatrowych oddają organom samorządu wojewódzkiego kompetencje w zakresie wydawania zgody na lokalizację (ciekawe dlaczego tak się tym martwią?). Z kronikarskiego obowiązku przypomnę, że gminy miały kiedyś kompetencję do wydawania pozwoleń budowlanych, ale po jednej z kontroli NIK (!), która wykryła nieprawidłowości, w 2003 roku znowelizowano prawo budowlane (obecnie co do zasady, organem właściwym jest starosta)…
Jedno nie budzi wątpliwości: krajobraz jest częścią środowiska, zatem również jego ochrona ma rangę konstytucyjną, co podkreślono w uzasadnieniu projektu ustawy.
Mając na względzie skargi mieszkańców, a także apele niektórych samorządowców z województwa warmińsko – mazurskiego, posłowie PiS i SP utworzyli Parlamentarny Zespół ds. energii wiatrowej bezpiecznej dla ludzi i środowiska. Postulują m.in. aby minimalna odległość farm wiatrowych od zabudowań wynosiła aż 3 kilometry! Swoją „cegiełkę” dołożył także Greenpeace Polska – stanowisko organizacji jest dość umiarkowane, ale „pomiędzy wierszami” można wyczytać, że energetyka wiatrowa może wiązać się z zaistnieniem szkód w środowisku (także szkód na zdrowiu ludzi). Jakiś czas temu Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej zbierało od marszałków województw informacje na temat możliwości ograniczenia lokalizacji farm wiatrowych...
Nie będę się rozpisywał w tym miejscu nad licznymi zarzutami, jakie są stawiane farmom wiatrowym. Zarówno polskie jak i zagraniczne źródła wskazują na hałas, wibracje czy oszpecenie krajobrazu… Strony internetowe poświęcone protestom przeciw „wiatrakom” są dowodem, iż nie jest to wyłącznie problem Polski: http://saveourseashore.org/?m=201310 https://www.facebook.com/TurbineWatch312?v=wall.
Abstrahując od tego czy zarzuty są zasadne czy też nie (choć w mojej osobistej ocenie raczej tak), trzeba zwrócić uwagę na fakt małej efektywności farm wiatrowych – największa farma wiatrowa na świecie to amerykańska Alta Wind Energy Center w Kalifornii (1320 MW/36 km2 powierzchni), natomiast znakomita większość farm zajmuje o wiele większe powierzchnie niż tradycyjne elektrownie węglowe, produkując kilka razy mniej energii (pod warunkiem, że wieje wiatr!). Warto także dodać, że duńskie, niemieckie i hiszpańskie koncerny z branży energetyki wiatrowej zrealizowały niektóre polskie projekty w oparciu o wyeksploatowane turbiny, które zostały zastąpione w macierzystych państwach nowymi i bardziej efektywnymi turbinami (tzw. repowering), co także daje do myślenia…
To wszystko należy jednak do sfery prawa administracyjnego. Warto jednak zadać pytanie, jak kwestia farm wiatrowych wygląda z perspektywy cywilistycznej?
Jeśli chodzi o polskie prawo, art. 144 k.c. dość enigmatycznie wskazuje, że: Właściciel nieruchomości powinien przy wykonywaniu swego prawa powstrzymywać się od działań, które by zakłócały korzystanie z nieruchomości sąsiednich ponad przeciętną miarę, wynikającą ze społeczno – gospodarczego przeznaczenia nieruchomości i stosunków miejscowych. Na szczęście judykatura Sądu Najwyższego przychodzi z pomocą…
Jeżeli chodzi o prawo obce, najlepszym przykładem będzie § 906 niemieckiego kodeksu cywilnego BGB (o którym wcześniej pisałem...) – wskazuje wprost na rodzaje szkodliwych oddziaływań na nieruchomości sąsiednie, w tym na hałas i wibracje, co w przypadku farm wiatrowych jest jak znalazł!
Jednak prawdziwą „perełką” (dla tych, którzy chcieliby pozwać właścicieli niemieckich farm wiatrowych) jest treść § 907 BGB w następującym brzmieniu: Właściciel gruntu może żądać, aby na sąsiednich gruntach nie dokonywano ani nie utrzymywano takich urządzeń, co do których z pewnością należy przewidywać, ze ich istnienie lub używanie pociągnie za sobą niedopuszczalne oddziaływanie na jego grunt. Jeżeli urządzenie odpowiada postanowieniom ustaw, przepisującym pewien określony odstęp od granicy gruntu lub inne środki ochronne, można dopiero wtedy żądać usunięcia urządzenia, gdy niedopuszczalne oddziaływanie rzeczywiście się okaże. Zwłaszcza zdanie drugie może mieć znaczenie, jeżeli (niemiecki) pozwany powołałby się na zgodność projektu inwestycji z tamtejszym prawem budowlanym i planami zagospodarowania przestrzennego…  
Hiszpański Codigo Civile wskazuje w art. 590 jedynie na potrzebę podjęcia działań ochronnych, nie wskazując wprost rodzajów zagrożeń dla sąsiednich nieruchomości…
Najciekawsze jest jednak to, że francuski kodeks cywilny (w przeciwieństwie do polskiego, niemieckiego czy hiszpańskiego) w żaden sposób nie reguluje kwestii immisji ani odpowiedzialności na zasadzie ryzyka (jednak tamtejsze sądy wypracowały odpowiednią linię orzeczniczą na podstawie odrębnych przepisów)!
Nie przeszkodziło to jednak Sądowi Wielkiej Instancji w Montpellier (odpowiednik naszych sądów okręgowych) wydać kilka tygodni temu bardzo ważnego orzeczenia w sprawie szkodliwego oddziaływania farmy wiatrowej na pobliskie nieruchomości! Sąd ten rozpatrywał powództwo właścicieli zabytkowej rezydencji (warto wiedzieć, że we Francji dobra kultury są bardzo silnie chronione, m.in. przez przepisy kodeksu cywilnego!) przeciwko spółce zależnej francuskiego koncernu energetycznego, do której należy farma wiatrowa składająca się z 10 turbin. Sprawa ta dotyczyła posiadłości w Normandii, ale rozpatrywał ją sąd w Montpellier na południu Francji (kto wie, być może powodowie zażądali wyłączenia sędziów i sprawę trzeba było przenieść, albo sam sąd uznał się za niewłaściwy w sprawie?). Materiały prasowe: http://www.lefigaro.fr/actualite-france/2013/10/02/01016-20131002ARTFIG00261-nord-pas-de-calais-la-justice-ordonne-la-demolition-de-10-eoliennes.php; http://www.connexionfrance.com/wind-farm-turbines-demolition-noise-nuisance-15090-view-article.htm
Warto zaznaczyć, ze sąd nie rozpatrywał spadku wartości nieruchomości, co mogłoby być bardzo ważnym argumentem na rzecz strony powodowej (podobnie jak w Polsce, w procesach sądowych dotyczących obszarów ograniczonego użytkowania)! Sąd w Montpellier nie brał pod uwagę także wartości historycznej zabytku, kosztów jakie poniósł inwestor budując turbiny oraz użyteczności publicznej (energia elektryczna dla okolicznych miejscowości). Tak na marginesie, polski sąd także nie brałby pod uwagę ostatniego argumentu (NSA potwierdził, że budowa elektrowni wiatrowych nie jest inwestycją celu publicznego).
Francuski sąd wziął za to pod rozwagę naruszenie walorów estetycznych okolicy, jak się wyraził, „degradację środowiskową wiejskiego krajobrazu”. Zapewne miał w pamięci, iż Francja znalazła się w gronie 38 europejskich państw, które ratyfikowały Europejską Konwencję Krajobrazową z 2000 roku (wiele państw, w tym także Polska uznaje krajobraz za element środowiska). Kolejnymi immisjami, negatywnie oddziałującymi na nieruchomość powodów, były zanieczyszczenia w postaci nadmiernego hałasu i tzw. „efektu migotania” (czerwone i białe światła co 2 sekundy, przez całą dobę).
Jaki był werdykt? Dla spółki – miażdżący: nie dość, że nakazano jej demontaż 10 turbin wiatrowych, to musi zapłacić powodom 37,500 euro odszkodowania. Spółka ma 4 miesiące na demontaż, po tej dacie ma płacić 500 euro kary dziennie za zwłokę.
Nie jest ot pierwsza tego typu sprawa we Francji – w 2010 roku sąd w Narbonne wydał podobny wyrok, ale w kolejnej instancji sprawa ta zakończyła się ugodą. Pozwana spółka oczywiście złożyła apelację, jednak nie wróżę jej sukcesu.
Dlaczego? We Francji trwają prace nad nowelizacją kodeksu cywilnego w zakresie odpowiedzialności za czyny niedozwolone (a w szczególności odpowiedzialności na zasadzie ryzyka). Być może francuskie przepisy będą podobne do § 907 niemieckiego BGB lub art. 435 naszego k.c.?
Norma § 907 BGB przyznaje właścicielowi nieruchomości roszczenie o usunięcia urządzenia, gdy niedopuszczalne oddziaływanie dopiero rzeczywiście się okaże (pomimo, iż urządzenie to odpowiada postanowieniom ustaw). Jest to rozwiązanie podobne do art. 325 ustawy – Prawo ochrony środowiska. Norweskie i holenderskie prawo również zawiera normy o podobnym brzmieniu, co pozwala skutecznie walczyć ze szkodami w środowisku na drodze cywilnoprawnej.   
Jeden z australijskich prawników napisał (podczas dyskusji na pewnym forum), że po 10 latach rozwoju branży „wiatrowej” w Australii pojawiła się całkowicie nowa dziedzina sporów sądowych – wind farm litigation! Interesujące! Inna sprawa, że tamtejsze prawo planowania i zagospodarowania przestrzennego jest o wiele surowsze dla inwestorów niż polskie, toteż każde jego naruszenie może być argumentem dla strony powodowej w sporze z właścicielem farmy wiatrowej…

piątek, 25 października 2013

Walcząc ze skażeniem rtęcią. Konwencja Minamata coraz bliżej…



Przedstawiciele rządów 140 państw należących do ONZ, po trwających od 2009 roku negocjacjach, uzgodnili treść długo oczekiwanej Konwencji Rtęciowej, czyli tzw. Konwencji Minamata. Przedstawiciele Polski aktywnie uczestniczyli w przygotowaniu tekstu Konwencji.
Konwencja ta kładzie nacisk na ograniczenie stosowania związków rtęci w górnictwie i produkcji przemysłowej, a także emisję związków rtęci przez przemysł. Tekst Konwencji został uzgodniony w styczniu br., na forum Międzyrządowego Komitetu Negocjacyjnego w Genewie. Konwencja Rtęciowa wejdzie w życie po jego ratyfikowaniu przez co najmniej 50 krajów, które podpisały Konwencję (co zajmie kilka lat…).
ONZ uznaje rtęć za substancję niebezpieczną. Nie chodzi tutaj o uzasadniony skądinąd lęk naszych przodków przed „żywym srebrem”, ale o realne zagrożenie, ze względu na aktywność chemiczną, biologiczną oraz zmienność form występowania rtęci i jej związków! Dowodem niebezpieczeństwa, jakie wynika z przemysłowego zastosowania płynnego metalu, jest wielka katastrofa ekologiczna, która miała miejsce w Japonii i była inspiracją: http://pl.wikipedia.org/wiki/Choroba_z_Minamaty; http://en.wikipedia.org/wiki/Minamata_disease.
W Polsce, obszarami silnie skażonymi rtęcią są tereny dawnych zakładów przemysłu oświetleniowego „Polam” w okolicach Rzeszowa. Do znacznie zanieczyszczonych należą również okolice Gdańska (rafineria i zakłady produkujące nawozy sztuczne), Koszalina (przemysł drzewny), Górnego Śląska (co chyba nikogo nie dziwi), Legnicy (Zagłębie Miedziowe), Łodzi (przemysł farmaceutyczny) i Tarnowa (zakłady chemiczne), co kilka lat temu wykazały badania Państwowego Instytutu Geologicznego.
Głównym celem przedmiotowej Konwencji jest eliminacja do roku 2020 produktów zawierających rtęć: baterii, przyrządów pomiarowych, świetlówek, lamp fluorescencyjnych, kosmetyków (tak drogie Panie, niektóre mydła i kremy „rozjaśniające skórę” zawierają rtęć jako substancję konserwującą!), termometrów, pestycydów i amalgamatu do wypełniania ubytków w uzębieniu. Zakazy będą dotyczyć produkcji i handlu tymi wyrobami!
Dotyczyć to będzie „energooszczędnych” świetlówek, do których przekonywała nas Unia Europejska, szermując hasłami o efektywności energetycznej i ekologii jako takiej! Tyle, że po pierwsze „energooszczędność” wielu z tych świetlówek poddaje się w wątpliwość (gdy są wielokrotnie zapalane i gaszone, a także, gdy w pomieszczeniach panuje temperatura niższa niż 20˚C)! Ponadto na podstawie rozporządzenia Ministra Środowiska w sprawie katalogu odpadów, uznaje się za odpady niebezpieczne m.in.: świetlówki liniowe, lampy wyładowcze i lampy UV (kod 16 02 13* – zużyte urządzenia zawierające niebezpieczne elementy inne niż wymienione w  16 02 09 do 16 02 12), aczkolwiek, jeżeli odpad zawierający rtęć powstaje w gospodarstwie domowym, jest to odpad z grupy odpadów komunalnych (20 01 21*). Czas chyba na zmianę rozporządzenia (nie aktualizowanego od 2001 roku !).
Ograniczenia przewidziane w Konwencji Rtęciowej w dużym stopniu dotkną górnictwo, gdyż eksploatacja kopalin, w szczególności węglowodorów (ropa naftowa i gaz ziemny…) i miedzi powoduje uwalnianie związków rtęci do gleb i wód. Szczególnie w  górnictwie złota i srebra od stuleci stosuje się techniki amalgamacji do wydzielenia tych metali z rud (obecnie problem ten dotyczy Brazylii, gdzie nad brzegami Amazonki trwa nielegalne wypłukiwanie złota).
Za największe źródła emisji rtęci uznaje się jednak obiekty energetycznego spalania, opalane węglem! Szczególną uwagę zwracają zapisy Konwencji o konieczności zmniejszenia, a także (jeśli to możliwe) wyeliminowania emisji rtęci do atmosfery m.in. z elektrociepłowni zasilanych węglem oraz hut, koksowni, spalarni odpadów i cementowni. Ma to ogromne znaczenie dla Polski, która ma jeden z najwyższych poziomów emisji w Unii Europejskiej z uwagi na gospodarkę opartą na węglu!
Co jest niezwykle istotne, Państwa – sygnatariusze Konwencji, będą miały obowiązek zidentyfikować, oznaczyć i przeprowadzić remediację obszarów skażonych rtęcią, co współgra zresztą z postanowieniami dyrektywy o emisjach przemysłowych (IED). Konieczne będzie wprowadzenie kontroli zrzutu ścieków w zakładach przemysłowych. W państwach członkowskich UE, z pewnością pomocne będą zapisy dyrektywy IED, ustanawiające obowiązek corocznego monitorowania emisji przez sektor energetyczny.
Należy spodziewać się, że Konwencja w znaczącym stopniu wpłynie na poszczególnie gałęzie gospodarki, w szczególności na sektor energetyczno – paliwowy.
Pozostaje jednak wątpliwość, czy nie dojdzie do „ucieczki emisji” poprzez lokowanie zakładów w tych krajach, które nie ratyfikują ww. Konwencji? Już dziś w Azji Południowo – Wschodniej zlokalizowane są liczne oddziały europejskich i amerykańskich koncernów, gdzie normy środowiskowe nie mają jakiegokolwiek znaczenia…

Oceny nowego systemu gospodarowania odpadami komunalnymi – bez propagandy i zbędnych słów. Aktualizacja postów z 2 i 12 lipca br.



Zachęcam gorąco do zapoznania się z dwoma analizami skutków „ustawy śmieciowej” sporządzonymi przez ekspertów Instytutu Sobieskiego: http://www.sobieski.org.pl/analiza-is-54/ oraz http://www.sobieski.org.pl/analiza-is-57/.
Wniosek, jaki wynika z ich lektury, jest oczywisty: „rewolucja śmieciowa” pożarła nie tylko swoje dzieci ale również rodziców (sic!). Gdyby komuś było za mało, polecam lekturę: http://prawo.rp.pl/artykul/757643,1039040-Kedzierski--Rewolucji-smieciowej--w-Polsce--nie-bylo---.html.

poniedziałek, 21 października 2013

Prawo ekologiczne porównawcze cz.2. Jak Anglicy walczą z nielegalnym obrotem złomem i innymi „przestępstwami odpadowymi”?



Polskie problemy…
Do powstania niniejszego posta przyczynił się serwis informacyjny jednej ze stacji telewizyjnych, w którym podano informację o złodziejach, których łupem padają elementy trakcji kolejowej.  Który już raz słyszymy o pozbawionych skrupułów (i rozumu) osobnikach, który narażają zdrowie i życie pasażerów pociągów (a także okolicznych mieszkańców, jeżeli akurat przejeżdżają pociągi towarowe z cysternami wypełnionymi chemikaliami np. chlorem)? Czyżby walka ze „złomiarzami” była z góry skazana na porażkę? Niekoniecznie…
Zarówno kodeks karny (art. 165, 174, 254a, 278) jak i sama ustawa o odpadach (art. 102) teoretycznie pozwalają na eliminację tego procederu. W k.k. kary za tzw. „przestępstwa odpadowe” powiązano z zachowaniem polegającym na zanieczyszczaniu środowiska (art. 183 i 185 k.k.) i mogą sięgnąć nawet 12 lat pozbawienia wolności (gdy skutkiem jest śmierć człowieka). Tak surowe sankcje są jednak bezskuteczne, jeżeli zachowanie sprawcy nie spowoduje zanieczyszczenia (zniszczenia) środowiska czy choćby narażenia na takie niebezpieczeństwo – nielegalne gospodarowanie odpadami metali związane jest najczęściej z kradzieżą (art. 278 k.k.)… Aczkolwiek należy pamiętać, że odpady to nie tylko potencjalne surowce, które można zbyć, ale i zagrożenie dla środowiska związane w szczególności z tzw. „elektroodpadami” czyli zużytym sprzętem elektrycznym i elektronicznym (np. ołów, kadm, chrom)!  
Abstrahując od zagadnień z zakresu prawa karnego materialnego i procesu karnego (wykrywalność przestępstw, wysokość kar dla sprawców), warto przyjrzeć się samej ustawie o odpadach, bowiem to tutaj tkwi źródło problemów.
Warto sięgnąć do treści art. 102 ustawy o odpadach (u. o.), traktującego o odpadach metali, potocznie nazywanych „złomem”. Jak wskazał w swym komentarzu prof. W. Radecki: Przyczyną wprowadzenia dość szczegółowej i rygorystycznej reglamentacji zbierania odpadów metali są nagminne przypadki kierowania do punktów zbierania takich odpadów metalowych części różnych urządzeń pochodzących z kradzieży lub innych przestępstw bądź wykroczeń, w szczególności urządzeń telekomunikacyjnych, elektroenergetycznych, kolejowych i wodnokanalizacyjnych… (por. W. Radecki Ustawa o odpadach. Komentarz. Warszawa 2012). Trudno nie zgodzić się z tą myślą, ale co do szczegółowej i rygorystycznej reglamentacji mam pewne wątpliwości, o czym za chwilę...
Zgodnie z art. 102 u. o. (wcześniej art. 43a ustawy z dnia 27 kwietnia 2001 roku o odpadach) posiadacz odpadów prowadzący punkt zbierania odpadów metali (czyli „skup złomu”) ma obowiązek, przy przyjmowaniu tych odpadów od osób fizycznych niebędących przedsiębiorcami, wypełnić formularz przyjęcia odpadów metali w dwóch egzemplarzach (po jednym dla przekazującego i dla przyjmującego odpady). W takim „kwicie” powinny znaleźć się m.in. informacje o źródle pochodzenia odpadu (czyli złomu) a także dane osobowe przekazującego. Jeżeli taka osoba nie chce się wylegitymować, to prowadzący skup złomu ma obowiązek odmówić przyjęcia złomu, co powinno (teoretycznie) eliminować złodziei trakcji kolejowej. Formularze należy przechowywać przez 5 lat, dla potrzeb kontroli prowadzonej przez Policję, straż miejską (w ustawie powinien być zapis „gminną”!) i służby ochrony kolei. Brakuje jednak elektronicznej ewidencji transakcji i klientów, a także centralnego rejestru punktów. Ani ustawa o odpadach ani 1997 ani ustawa z 2001 roku nie przewidywały takich rozwiązań... Obecnie obowiązująca ustawa też nie przewiduje, o czym później.
Co grozi nieuczciwemu prowadzącemu punkt zbierania odpadów metali? Art. 188 u.o. wskazuje na sankcję aresztu albo grzywny (do 5000 zł). Z pewnością bardzo „odstraszające” sankcje! O ile prokurator nie udowodni, że miało miejsce paserstwo, prowadzący punkt skupu złomu może spać spokojnie… Dlaczego?
Po pierwsze, takich skupów złomu w Polsce są tysiące, po drugie, nie sposób wszystkie skontrolować, co pokazała „afera złomowa” związana z wyłudzeniami podatku VAT, po trzecie obrót kradzionym złomem jest wysoce opłacalny (ze względu na bardzo duże zapotrzebowanie w Chinach oraz innych krajach azjatyckich)! Zainteresowanych odsyłam do archiwalnych artykułów prasowych na ten temat: http://www.dziennikzachodni.pl/artykul/268900,zlom-jest-dla-mafii-cenniejszy-od-zlota,1,id,t,sa.html oraz http://www.rp.pl/artykul/627289.html. Tyle, że przepisy podatkowe zostały zmienione tak, aby zapobiegać takim nadużyciom, a co z przepisami o odpadach? Tylko pozornie chronią nas przed plagą „złomiarzy”: http://tvp.info/informacje/polska/czesc-skupow-przyjmuje-podejrzany-zlom/12000435. 
Biorąc pod uwagę, to iż kolekcjonowaniem odpadów zajmują się bezdomni, których trudno namierzyć, a także trudnościami w skontrolowaniu wszystkich punktów zbierania odpadów metali, nie należy dziwić się skali zjawiska... 


Fot. www.geograph.org.uk


Brytyjskie rozwiązania…
W takim razie poszukajmy rozwiązań zagranicznych (np. w krainie zwanej niegdyś Albionem)…
Brytyjskie (a właściwie angielskie i walijskie) rozwiązanie na opisywany problem to ustawa o sprzedawcach złomu z dnia 28 lutego 2013 roku, która weszła w życie w dniu 1 października br.). Zgodnie z ustawą, trzeba mieć licencję na prowadzenie takiej działalności: albo dla prowadzącego punkt zbiórki albo „obwoźnego” zbierającego (na danym obszarze). Taki przedsiębiorca jest dokładnie sprawdzany, czy popełnił kiedykolwiek przestępstwo lub wykroczenie związane z ochroną środowiska, naruszył warunki pozwolenia środowiskowego (decyzji). Organ wydający licencję może prowadzić konsultacje z innymi gminami, Agencją Środowiskową, Narodową Radą Przyrodniczą i lokalną policją.
Prowadzący skup złomu musi mieć wywieszoną kopię licencji w każdym miejscu swojej działalności, w miejscu widocznym i dostępnym dla osób postronnych np. na tablicy przed budynkiem (co jest ciekawym rozwiązaniem i pozwala szybko zidentyfikować przedsiębiorcę). Oczywiście musi też legitymować swoich kontrahentów, tak jak w Polsce.
Zarówno Agencja Środowiskowa jak i  Narodowa Rada Przyrodnicza prowadzą rejestr sprzedawców złomu, co ułatwia dotarcie do nich i skuteczna kontrolę. Niestety u nas, brak jakiegokolwiek rejestru takich podmiotów!
Zresztą, zapowiadana od dawna Baza danych o produktach i opakowaniach oraz o gospodarce odpadami (BDO), o której mowa w art. 79 u.o. dopiero powstaje (z art. 238 u.o. wynika, że ma być gotowa w styczniu 2016 roku)…Nie wyszczególnia ona punktów zbierania odpadów metali, a jedynie wskazuje, że posiadacza odpadów który uzyskał zezwolenie na zbieranie odpadów lub zezwolenie na przetwarzanie odpadów, wpisuje się z urzędu do rejestru będącego elementem BDO (dotyczy to też sprzedawców odpadów i pośredników w obrocie odpadami (art. 50 u.o.)). Utworzenie rejestru punktów zbierania odpadów metali (oraz przedsiębiorców będących sprzedawcami i pośrednikami w obrocie złomem) na wzór brytyjski, pozwoliłoby uporządkować kwestie gospodarki odpadami (a zarazem ochrony środowiska), a także ułatwiłoby kontrolę podatkową takich podmiotów.
Innym ciekawym rozwiązaniem brytyjskim, które pozwala kontrolować obrót złomem jest to, że nie można płacić za przyjmowany złom gotówką (!), a jedynie poprzez czek wystawiony na określonego remitenta, bez prawa przenoszenia uprawnień na inną osobę (czek rekta) albo za pomocą elektronicznych instrumentów płatniczych (karty debetowe lub kredytowe)! Złamanie tych zasad grozi bardzo wysokimi grzywnami. Sprzedawca musi przechowywać kopie czeków i dowodów zapłaty za pomocą wspomnianych kart płatniczych.  Czeki to raczej tradycja anglosaska, ale płatności za pomocą elektronicznych instrumentów płatniczych czy bankowości elektronicznej to pomysł możliwy do zastosowania w Polsce. 
Oznaczałoby to znaczne ograniczenie (jeśli nie wyeliminowanie) pokątnego handlu złomem (transakcje finansowe są śledzone przez szereg instytucji...). 
W omawianej brytyjskiej ustawie zdefiniowano nawet złom: każdy odpad metali, zużyte przedmioty wykonane z metali (z wyjątkiem złota i srebra) oraz uszkodzone wyroby (produkty) zawierające metale. W naszej ustawie o odpadach brak takiej definicji…
Brytyjska policja może w każdym czasie kontrolować skupy złomu, w przypadkach nie cierpiących zwłoki bez zawiadamiania, również sędzia pokoju może wydać odpowiedni nakaz. Ma także prawo egzekwować warunki obrotu złomem, określone w licencji (nasza Policja nie posiada żadnych kompetencji kontrolnych w zakresie prowadzenia działalności gospodarczej). W sprawach kradzieży odpadów metali policja współpracuje z brytyjską inspekcją transportu i Agencją Środowiskową. Tegoroczna kontrola ponad 3000 „złomiarzy” przyniosła wymierny efekt w postaci 550 aresztowanych, 350 zatrzymanych pojazdów oraz 21 przeszukanych kontenerów przeznaczonych na eksport! Inna sprawa, ze tamtejsze organy notują coroczny wzrost takich przestępstwo ponad 50%...
Wspomniałem o surowych karach za „przestępstwa odpadowe” w polskim k.k. Co z tego, że surowe, jeśli polskie organy ścigania i instytucje ochrony środowiska nie działają tak jak ich odpowiedniki z Wysp Brytyjskich… Czy ktoś w Polsce prowadzi chociaż statystykę takich przestępstw, tak jak robią to obecnie Brytyjczycy? Bez zapewnienia skutecznego egzekwowania przepisów, stają się one „papierowymi normami”, że się tak wyrażę.
W Wielkiej Brytanii kary za „przestępstwa odpadowe” są łagodniejsze, ale do niskich nie należą: potrafią sięgnąć 4 lat pozbawienia wolności i 170 000 £ grzywny. Przedmiotem ochrony uregulowanym w tychże normach jest właściwe gospodarowanie odpadami metali (a nie środowisko samo w sobie), czyli zakres brytyjskiej ustawy jest szerszy niż przepisów naszego k.k.. Paradoksalnie, taki zabieg legislacyjny może w rzeczywistości lepiej chronić środowisko i mienie, gdyż każdy przypadek kradzieży i nielegalnego obrotu złomem będzie traktowany jako przestępstwo przeciwko zasadom  gospodarowania odpadami!