poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Uciążliwe zapachy - w oczekiwaniu na rozwiązania prawne



 „Rzeczpospolita” z dnia 16 sierpnia br. po raz kolejny poinformowała o jakże szlachetnym zamiarze naszego rządu, zwalczania brzydkich zapachów. Tyle, że jak na razie na zamiarach się kończy… O tym jakże potrzebnym rozwiązaniu prawnym jesteśmy informowani od dawna (http://prawo.rp.pl/artykul/208686.html)...
Nie czarujmy się, to poważny problem – do wojewódzkich inspektorów ochrony środowiska wpływa coraz więcej skarg od sąsiadów takich „pachnących” przedsiębiorstw jak składowiska odpadów, garbarnie, cukrownie, zakłady chemiczne, oczyszczalnie ścieków, lakiernie czy (przede wszystkim) wielkoprzemysłowe fermy trzody chlewnej. Te ostatnie od dawna są „na celowniku” organów ochrony środowiska (zwłaszcza po kontroli NIK w 2006 roku). Eksperci wskazują też na nowe źródło uciążliwych zapachów: promowane od kilku lat (jako odnawialne źródło energii) biogazownie! Uciążliwości powodują też osoby fizyczne np. rolnicy… Naprawdę trudno mieszkać w cuchnącym sąsiedztwie, a jeszcze trudniej sprzedać taką nieruchomość...
Prace nad „ustawą antyodorową” podjęto już 6 lat temu! Jednakże projekt z marca 2007 roku uznano za zbyt restrykcyjny i ogólnikowy (największy sprzeciw wzbudził on w sektorze przemysłu spożywczego i u dużych producentów rolnych…). Po zmianie rządu, rozpoczęto prace nad kolejnym projektem. Efektem prac rozpoczętych dopiero pod koniec 2008 roku jest projekt założeń do ustawy o przeciwdziałaniu uciążliwościom zapachowym z dnia 22 grudnia 2010 roku. W dalszym ciągu  trwają konsultacje, których końca nie widać…
Projekt zakłada, że inspektorzy ochrony środowiska będą wydawać decyzje zobowiązujące podmioty odpowiedzialne za emisje do podjęcia działań zapobiegawczych np. hermetyzacji urządzeń. Na opornych będą nakładane administracyjne kary pieniężne. Ponadto, specjalne grupy wykwalifikowanych osób „o czułym węchu” będą kontrolować okolice takich zakładów. To wszystko w nieokreślonej przyszłości… A co teraz?
Co prawda, na mocy art. 222 ust. 5 ustawy – Prawo ochrony środowiska, Minister Środowiska może określić, w drodze rozporządzenia, wartości odniesienia substancji zapachowych w powietrzu i metody oceny zapachowej jakości powietrza (niestety, tylko w przypadku udzielania pozwoleń na wprowadzanie gazów lub pyłów do powietrza – czyli działalności o charakterze przemysłowym). Magiczne „urzędnik może” po raz kolejny daje o sobie znać – żaden z ministrów środowiska nie wydał rozporządzenia, mimo, że Najwyższa Izba Kontroli, po przeprowadzeniu ww. kontroli nadzoru nad fermami trzody chlewnej wskazywała na tą nieprawidłowość już w 2007 roku!
Jak na razie, pechowym sąsiadom rozmaitych „pachnących” obiektów pozostaje jedynie powództwo skierowane do sądu powszechnego, na podstawie art. 144 k.c. Ponieważ sądy polskie (o czym pisałem w poście na temat konstytucyjnego prawa do środowiska) nie uznają środowiska za dobro osobiste, wyłączone jest dochodzenie roszczeń w trybie pozwu zbiorowego przez grupę mieszkańców (wtedy pozostaje co najwyżej, współuczestnictwo procesowe albo połączenie spraw do rozpoznania…). Na domiar złego, uciążliwość zapachowa nie może być podstawą do utworzenia tzw. obszarów ograniczonego użytkowania i wypłaty odszkodowań właścicielom nieruchomości (tak jak ma to miejsce w przypadku lotnisk, gdy hałas uniemożliwia korzystanie z sąsiednich nieruchomości)!
Ustawa – prawo ochrony środowiska odnosi się jedynie do poziomów substancji w powietrzu, a przykry zapach może występować również przy dopuszczalnych poziomach zanieczyszczeń! Problem zapachów może być wyeliminowany jedynie „przy okazji” sankcji administracyjnych za przekroczenie określonych w pozwoleniach, ilości lub rodzaju gazów lub pyłów wprowadzanych do powietrza (np. lotnych związków organicznych pochodzących z rozpuszczalników i lakierów…).
Problemy związane z odorem (i jego wpływem na zdrowie) dostrzeżono po raz pierwszy (nie licząc starożytnego Rzymu) w Wielkiej Brytanii w II poł. XIX wieku i podjęto działania w celu przeciwdziałania takim uciążliwościom, nazywanym nuisances w krajach common law. Impulsem była sytuacja, w której w 1858 roku brytyjski parlament musiał przerwać obrady z powodu niesłychanego odoru jaki wydzielały wody przepływającej nieopodal Tamizy (a może należałoby przenieść miejsce obrad naszych parlamentarzystów w pobliże wysypiska śmieci np. Kraków – Barycz/Gdańsk – Szadółki, w celu przyspieszenia prac?). Nie ma to jak odpowiednia motywacja!
Pierwszą regulacją stricte „antyodorową” były wytyczne holenderskiego ministerstwa środowiska z 1971 roku, które odnosiły się do... ferm trzody chlewnej. Pierwszą ustawą w pełnym tego słowa znaczeniu była japońska „Offensive Odor Control Law” z 1972 roku. Pierwszą w Europie ustawę uchwalili Niemcy w 1974 roku: jest to ustawa o ochronie powietrza atmosferycznego (ustawa o immisjach – BundesImmissionsschutzgesetz): § 3 tej ustawy uznaje uciążliwość zapachową za zanieczyszczenie środowiska. Podobne regulacje prawne posiadają również Australia, USA, Wielka Brytania i Belgia.
Niemcy uznają też ochronę przed immisjami (m.in. wonią) na podstawie swojego kodeksu cywilnego BGB (§ 906), odmiennie od rozwiązań polskich – art. 144 k.c. nie uznaje wprost uciążliwych zapachów za immisję (czyli zakłócanie korzystania z nieruchomości sąsiedniej), a więc w praktyce trudno bronić się przed takimi naruszeniami własności…
Prawo Unii Europejskiej również nie reguluje kwestii uciążliwych zapachów (co za niespodzianka!) W Brukseli przeważa pogląd, że takie uciążliwości mają charakter lokalny, stąd ich kwestie powinny być rozwiązywane zgodnie z zasadą subsydiarności, według której nie należy podejmować na szczeblu wspólnotowym regulacji spraw, które bardziej efektywnie można rozwiązać na szczeblu lokalnym, regionalnym lub krajowym…
Jak mierzyć (wydawałoby się niemierzalną) uciążliwość zapachową? Niemcy korzystają z usług tzw. „ludzi – nosów” (według tzw. metody olfaktometrii dynamicznej czyli oceny stężenia zapachów przez specjalnie wyselekcjonowana grupę osób, same zapachy są „rozcieńczane” przez urządzenia zwane olfaktometrami dynamicznymi). Istnieje bowiem norma techniczna PN-EN 13725: 2003 dotycząca jakości powietrza, która na to pozwala. Projekt polskiej ustawy również odwołuje się do tego rozwiązania! Nie jest to bynajmniej metoda rodem z filmów SF – na całym świecie (także w Polsce!) prowadzone są badania w tym kierunku, które zostały zresztą wdrożone w poszczególnych krajach.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Nie ma wody... w Polsce!



Co prawda trwa tzw. sezon ogórkowy, jednakże media zajęły się wreszcie poważnym tematem: w Polsce panuje susza! Nasze zasoby wodne są porównywalne z zasobami Egiptu czy Iranu (a przecież nie jesteśmy krajem pustynnym…). Przykre, ale prawdziwe!
Zasoby słodkiej wody w Polsce wynoszą zaledwie 1700 m³ na jednego mieszkańca! Dla porównania w Finlandii, aż 20 700 m³ na osobę, a w gorącej Hiszpanii 2400 m³ na mieszkańca!  Dlaczego tak się dzieje, czyżby ktoś kradł nam wodę, jak w filmie „Hydrozagadka” (komedii przesyconej socjalistycznymi „mądrościami” i niezapomnianym Asem jako podróbką kapitalistycznego Supermana:)? Dla zainteresowanych link: 
http://www.youtube.com/watch?v=OVN1xfVcFxo&list=PL1ACA0E4E6CA969F4
Bynajmniej nie, zresztą nikomu nie jest do śmiechu. Sytuacja w południowej Polsce jest fatalna, co najbardziej odczuwają rolnicy, a niedługo odczujemy również my – konsumenci (gdy żywność podrożeje)! Innym problemem wynikającym z suszy jest ogromne zagrożenie pożarowe lasów, kolejnego po wodzie elementu środowiska…
Cóż, zużywamy (wg różnych szacunków) od 170 do 200 litrów wody dziennie, do różnych celów… Ponadto, wskutek samych tylko nieszczelności instalacji wodnej w mieszkaniach i domach straty wynoszą ok. 5000 litrów rocznie w jednym gospodarstwie domowym! W skali całego kraju straty wynoszą od 25 do 40% wody!  Ponadto w Polsce nie wykorzystuje się tzw. szarej wody (czyli wody ściekowej powstającej podczas mycia naczyń, kąpieli czy prania, nadającej się w ograniczonym zakresie do powtórnego wykorzystania).
Brak wody to również kłopoty dla przemysłu (co potwierdził ubiegłoroczny raport Deloitte), dla uzmysłowienia sobie wagi tego problemu wystarczy kilka przykładów, ile wody potrzeba do wytworzenia danego produktu:
·                    produkcja jednego samochodu – 379 000/450 000 litrów,
·                    1 bochenek chleba – 462 litry,
·                    1 kg wieprzowiny – 1440 litrów,
·                    1 kg cukru – 1500 litrów,
·                    1 kg papieru – ok. 250 litrów,
·                    1 koszulka bawełniana – 2500 litrów,
·                    1 para jeansów – 10 000 litrów. 
Fot. Deloitte Touche Tohmatsu.

















Polska to kraj paradoksów: albo suche studnie i rzeki zamienione w strużki wody (najlepszym przykładem była ubiegłoroczna sytuacja na Wiśle), albo powodzie tysiąclecia. Jak powiedział jeden ze specjalistów od gospodarki wodnej, polityka wodna istnieje tylko na papierze – ile w ostatnich latach wybudowano zbiorników wodnych (nawiasem mówiąc, energia z elektrowni wodnych też jest „odnawialna”!)?
Oczywiście na częstotliwość i wielkość opadów nikt z nas nie ma wpływu (może poza Władimirem Putinem, który co roku, przed ważnymi uroczystościami państwowymi, wysyła nad Moskwę samoloty rozpylające jodek srebra, aby rozpraszać chmury deszczowe:).
Bezsporny pozostaje fakt niekorzystnych zmian klimatycznych (możemy się spierać o to, jak bardzo człowiek przyczynia się do tego, poprzez emisję CO2…).
Fot.www.unece.org

































Jednak na inne kwestie „wodne” mamy wpływ: choćby na prawidłowe wykonywanie melioracji, budowę zbiorników wodnych, zachowanie zadrzewień, które zatrzymując wodę w glebie chronią dodatkowo przed osuwiskami (a tym samym własność nieruchomości!), właściwe zagospodarowanie koryt i brzegów rzek, ograniczenie górnictwa odkrywkowego (do „wykopów” spływa woda, nawet z miejsc oddalonych o kilkadziesiąt km)! 
Jakim problemem jest obecnie niedobór wody, wystarczy spojrzeć na zeszłoroczne problemy krajów b. Jugosławii, gdzie susza wyłączyła tamtejszy przemysł energetyczny (w większości oparty na elektrowniach wodnych, skutkiem czego musiały one importować droższą energię z zagranicy)!
To nie koniec smutnych wiadomości… Osoby chcące dochodzić odszkodowań za straty jakie poniosły w wyniku suszy, nie będą mogły tego uczynić, gdyż susza jest klęską żywiołową czyli siła wyższą (vis maior, force majeure, Act of God) niezdefiniowaną zresztą w polskim prawie (trzeba studiować orzecznictwo Sądu Najwyższego…). Sam kodeks cywilny „wspomina” o sile wyższej „aż” 4 razy!
Tyle, że trzeba ogłosić ten stan klęski żywiołowej… przykład powodzi z 2010 roku wskazuje, że nasi „decydenci” mają inne priorytety (Czechy i Słowacja zdecydowały się wtedy na ogłoszenie stanu klęski żywiołowej).
 Ustawa – prawo wodne wyklucza możliwość wystąpienia z roszczeniem odszkodowawczym, gdy dyrektor regionalnego zarządu gospodarki wodnej wprowadzi czasowe ograniczenie w korzystaniu z wód w przypadku wprowadzenia stanu klęski żywiołowej (akt prawa miejscowego na podstawie art. 88s i 88t), co wynika z treści art. 185 ust. 1. Nie ma też możliwości wykupu nieruchomości (na podstawie art. 187 ustawy). Art. 4171 k.c. (dot. odpowiedzialności władzy publicznej za wydanie aktu normatywnego) również nie znajdzie tu zastosowania, prawo wodne to lex specialis w stosunku do k.c.… Prawo wodne nie uznaje zresztą suszy za „szkodę wodnoprawną”.
Można zastanawiać się, czy cyt. przepisy są zgodne z naszą ustawą zasadniczą - taki akt prawa miejscowego jest przecież ograniczeniem konstytucyjnego prawa własności…
Poszkodowanym przez suszę pozostaje czekać na wypłatę sumy ubezpieczeniowej (co istotne, większość Polaków nie ubezpiecza się dobrowolnie, rolnicy mają jednak obowiązek, jeśli chodzi o ich gospodarstwa…).