niedziela, 24 listopada 2013

Prawo ekologiczne porównawcze cz. 3. Pozwy zbiorowe w Niemczech jako instrument ochrony środowiska.



Na początku listopada br. jeden z niemieckich landów tj. Nadrenia – Westfalia, przyjął nową ustawę o prawie do działań zbiorowych i prawie uczestnictwa dla grup ochrony zwierząt (niem. Gesetz über das Verbandsklagerecht und Mitwirkungsrechte für Tierschutzvereine), która wprowadza „namiastkę” tzw. „pozwów zbiorowych” do Niemiec. Mało tego, po raz pierwszy organizacje pozarządowe zyskują możliwość występowania jako strony w procesie cywilnym!
Co zaskakujące, nasi zachodni sąsiedzi nie uchwalili do tej pory odpowiednika ustawy z dnia 17 grudnia 2009 roku o dochodzeniu roszczeń w postępowaniu grupowym! Wreszcie udało się nam ich wyprzedzić w dziedzinie prawa (do tej pory, to my wzorowaliśmy się na ich regulacjach…)!   
Niektórzy polscy politycy opowiadali w 2009 roku niestworzone historie, że polska ustawa będzie wzorowana na… prawie niemieckim (sic!) i stworzy Polakom nieograniczone możliwości dochodzenia roszczeń itp. itd.
Jeśli już, to nasza ustawa jest wzorowana na szwedzkiej, tyle, że w niewielkim stopniu – zakres polskiej regulacji ogranicza się niestety do trzech kategorii roszczeń tj.: o ochronę konsumentów, z tytułu odpowiedzialności za szkodę wyrządzoną przez produkt niebezpieczny oraz z tytułu czynów niedozwolonych (z wyjątkiem roszczeń o ochronę dóbr osobistych, co dla mnie osobiście jest dużą wadą). Sam schemat postępowania grupowego jest skomplikowany, więc bez pomocy profesjonalnego prawnika się nie obejdzie…
Porównując polską ustawę z ustawą Nadrenii – Westfalii, trzeba przyznać, że słowo „namiastka” w stosunku do tej drugiej jest jak najbardziej na miejscu. Nie dość, że „ustawa nadreńska” ogranicza zakres przedmiotowy do kwestii ochrony praw zwierząt, to został on bardzo wąsko ujęty, gdyż dotyczy zezwoleń na ubój rytualny, znakowania i okaleczania zwierząt hodowlanych (w Polsce zakazanego!), prowadzenia testów laboratoryjnych na zwierzętach, zezwoleń na rozmnażanie zwierząt kręgowych i handel nimi czy pozwoleń na budowę wielkich ferm hodowlanych.
Organizacje ekologiczne będą mogły pozwać każdego, kto w ww. dziedzinach naruszy zasady ochrony zwierząt.  W porównaniu do polskich regulacji, ustawa nadreńska zawiera obostrzenia co do udziału NGO: muszą one legitymować się siedzibą w Nadrenii – Westfalii i działać przynajmniej przez 5 lat (planowana nowelizacja ustawy o udostępnianiu informacji o środowisku z 2008 roku również będzie zawierać warunek 5 lat działalności dla udziału organizacji ekologicznych, co powinno ograniczyć „ekoterror” w Polsce).
Czy w Polsce możliwy jest pozew zbiorowy w oparciu o ustawę o ochronie zwierząt? Teoretycznie tak, choć wspomniana ustawa dotyczy zwierząt udomowionych. Jednakże i one zaliczają się do elementów środowiska! Ustawa o ochronie zwierząt jest dość restrykcyjna, a więc można się doszukać mnóstwa potencjalnych deliktów.  Szkoda wyrządzona środowisku naturalnemu bez wątpienia jest czynem niedozwolonym (deliktem)! W Polsce możliwe jest zastosowanie instytucji pozwów zbiorowych w sprawach cywilnych z zakresu ochrony środowiska (myślę, że znakomitym tego przykładem będzie pozew mieszkańców domów sąsiadujących z portem lotniczym przeciw zarządzającemu lotniskiem za nadmierny hałas).
Lektura ustawy z 2009 roku nasuwa wniosek, że nasz ustawodawca, mając na myśli „osoby”, miał na myśli nie tylko osoby fizyczne ale również osoby prawne i tzw. ułomne osoby prawne. Jest to interesująca perspektywa, ze względu na normy zawarte w art. 323 ust. 1 oraz art. 328 ustawy – prawo ochrony środowiska. W połączeniu z normami ustawy z 2009 roku, pozwolą one organizacjom pozarządowym wystąpić wraz z osobami fizycznymi w sprawach sądowych związanych ze szkodami w środowisku. Jak się wydaje, możliwość udziału organizacji pozarządowych w takim postępowaniu będzie ograniczona tylko do uczestnictwa w grupie powodów (nie mogą one wszcząć postępowania grupowego).
Inna sprawa, że na podstawie art. 61 k.p.c. organizacje pozarządowe w Polsce i tak mogą występować przed sądami powszechnymi w imieniu osób fizycznych, gdy dane sprawy dotyczą ochrony środowiska. Koniecznym warunkiem jest jednak działanie tych organizacji w zakresie swoich zadań statutowych (podobnie jak we wspomnianej „ustawie nadreńskiej”). Dotyczy to także instytucji pozwów zbiorowych.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Europejski Tydzień Redukcji Odpadów. Czy zapobieganie powstawaniu odpadów jest rzeczywiście najważniejsze?



W dniach 16 – 24 listopada br. prowadzona jest akcja pod nazwą Europejski Tydzień Redukcji Odpadów: http://www.ewwr.eu/. Tej niewątpliwie szczytnej idei towarzyszy hasło Let’s Clean Up Europe!
Zgodnie z nową dyrektywą ramową w sprawie odpadów 2008/98/WE, zapobieganie powstawaniu odpadów jest na szczycie „piramidy” zasad gospodarki odpadami. Ale czy słusznie? Poniekąd tak – już na etapie produkcji różnych dóbr można zmniejszać presję na środowisko (a przy okazji koszty prowadzenia działalności gospodarczej).
Jednak brytyjskie doświadczenia wskazują, że efektywne zapobieganie powstawaniu odpadów jest możliwe jedynie, gdy towarzyszą mu odpowiednie instrumenty ekonomiczne. Specjaliści z brytyjskiej spółki doradczej Eunomia Research & Consulting wskazują, że pomocne są opłaty produktowe oraz specjalne podatki „ekologiczne” np. od toreb foliowych (takie rozwiązanie znacząco zmniejszyło zużycie tych toreb w Walii…).
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę dużo zależy od stylu życia: kiedyś łatano/cerowano ubrania, naprawiano telewizory i radioodbiorniki itp. Dziś jednak brakuje rzemieślników, a rozpasana konsumpcja i wspierająca ją natarczywa reklama skłania nas do pogoni za nowymi (i często niepotrzebnymi) gadżetami… Trudno mówić o zapobieganiu powstawaniu odpadów, jeśli „kultura biznesu” polega na „zalewaniu” rynku ogromną ilością produktów o bardzo niskiej jakości (których nie da się/nie opłaca się naprawiać), zwłaszcza produktów z Państwa Środka… Dlatego konieczne jest również wsparcie kolejnych szczebli „piramidy”: przygotowania do ponownego użycia i recyklingu. Ale to wymaga wieloletniej edukacji społeczeństwa, a także zachęt inwestycyjnych dla przedsiębiorców…
Czyż nie jest pewnym paradoksem, że kraje zamożniejsze niż Polska – Niemcy, Holandia czy Wielka Brytania mają znacznie wyższe wskaźniki odzysku i recyklingu? Warto zastanowić się czy stać nas na marnotrawstwo surowców (zwłaszcza, że kryzys nadal nie odpuszcza) albo płacenie słonych kar wymierzonych przez Komisję Europejską za nasze „wysypiska” (w niedalekiej przyszłości większość polskich składowisk odpadów musi zniknąć, więc nie będzie gdzie składować, tego co wyrzucimy!!!).

Publikacja pokonferencyjna



Niezmiernie miło mi poinformować, że nakładem wydawnictwa LIBRON ukazała się publikacja „Nowe Prawo Gospodarki Odpadami” pod red. Lecha Dubińskiego i Tomasza Kocoła. Książka jest zbiorem referatów wygłoszonych podczas konferencji "Nowe Prawo Gospodarki Odpadami" (Kraków, 17 - 18 maja 2013). Publikacja uzyskała pozytywną recenzję prof. dr hab. Marka Górskiego, a wśród współautorów są m.in. dr hab. Zbigniew Bukowski i prof. dr hab. Bartosz Rakoczy. Mój skromny wkład w publikację to referat pt. „Zasada bliskości w gospodarce odpadami - obecne uregulowania i problemy praktyczne”:)







piątek, 15 listopada 2013

OZE nie takie „ekologiczne” jak je malują… Luźne rozważania o odpowiedzialności za szkody w środowisku, ubezpieczeniach ekologicznych i „zielonej energetyce”.




Trwa Szczyt Klimatyczny Warszawie… To nic, że jego organizacja kosztuje ponad 100 mln zł, ważne jednak, że promuje się tam „czyste” źródła energii, które wcale nie są takie „ekologiczne” jakby się wydawało…
Przykład zza Atlantyku – amerykańska spółka zajmująca się wytwarzaniem paneli słonecznych, posiadała budynek w stanie Delaware, w którym mieściła się jej produkcja. W zeszłym roku (po zaledwie czterech latach działalności), spółka zbankrutowała (częściowo wskutek licznych wad fabrycznych, a częściowo wskutek chińskiej konkurencji), mimo tego, że produkowała nowatorskie, jakby się wydawało, „solary” pokryte powłoką kadmowo – tellurową zamiast silikonową!
I tutaj właśnie dochodzimy do sedna sprawy. Budynek spółki okazał się tak mocno skażony rakotwórczym kadmem, że nikt nie chce go kupić ani wynająć. Całkowite koszty ekspertyz i mającej nastąpić remediacji oszacowano na 3, 7 mln dolarów! Problem w tym, że od upadłej spółki nie da się już wyegzekwować należności, a lokalne władze nie mają ochoty ponosić kosztów, co chyba nikogo nie dziwi... Zapewne koszty pokryje EPA (amerykański odpowiednik naszej Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska), chyba, że pociągnie do odpowiedzialności byłych właścicieli spółki, co w tamtejszym systemie prawa jest realne.
Obowiązujące tam przepisy ustaw CERCLA i RCRA nie pozwolą tak łatwo „wymknąć się” trucicielom!  CERCLA (czyli ustawa z 1980 roku o odpowiedzialności za efekty środowiskowe i kompensacji skutków z nimi związanych) to odpowiednik „ustawy szkodowej” z 2007 roku, natomiast RCRA (ustawa z 1976 roku o ochronie zasobów i rekultywacji) to połączenie regulacji o odpadach, ochronie przyrody i ochronie gruntów rolnych i leśnych. Obie ustawy przewidują obowiązkowe ubezpieczenia ekologiczne, więc EPA ma szanse… Zacząłem się zastanawiać, jakby to wyglądało w Polsce?
Cóż, jeśli spółka ogłasza upadłość, a jest to zwykle upadłość likwidacyjna, syndyk, (mocno upraszczając sprawę) sprzedaje składniki majątkowe w celu zaspokojenia wierzycieli upadłego (w określonej kolejności). Co się jednak stanie, gdy nikt nie nabędzie skażonej nieruchomości? Otóż, zastosowanie będzie miał art. 23 ust. 2 pkt 1 ustawy z dnia 13 kwietnia 2007 roku o zapobieganiu szkodom w środowisku („ustawy szkodowej”), zgodnie z którym: organ ochrony środowiska może odstąpić od żądania zwrotu całości lub części kosztów przeprowadzenia działań zapobiegawczych lub naprawczych, jeżeli podmiot korzystający ze środowiska nie został zidentyfikowany lub nie można wszcząć wobec niego postępowania egzekucyjnego, lub egzekucja okazała się bezskuteczna.  A dlaczego?
 Postępowania egzekucyjnego i tak nie można wszcząć, gdyż nie pozwala na to prawo upadłościowe i naprawcze. Wierzytelność regionalnego dyrektora ochrony środowiska znajdzie się w kategorii czwartej należności podlegających zaspokojeniu z funduszów masy upadłości (art. 344 ustawy – prawo upadłościowe i naprawcze wskazuje jasno, co się stanie, gdy nie starczy dla wszystkich…). Syndyk nie uzyska należności, nie będzie w takim razie środków na usunięcie zanieczyszczeń.
Koszty poniesie w takim układzie Skarb Państwa (czyli w rzeczywistości podatnicy), gdyż regionalne dyrekcje ochrony środowiska są państwowymi jednostkami budżetowymi (a nie państwowymi osobami prawnymi w rozumieniu art. 40 k.c.)! Czyli, zgodnie z cytatem z filmu „Rejs”: Pan płaci, Pani płaci… Społeczeństwo. A powinien zanieczyszczający…
Jednak przy obecnym systemie zabezpieczeń finansowych w ochronie środowiska (patrz art. 187 ustawy – prawo ochrony środowiska i inne podobne normy prawne), czyli tak naprawdę braku obowiązkowych ubezpieczeń ekologicznych w Polsce, odzyskanie od sprawcy kosztów usunięcia zanieczyszczeń może stanowić nie lada wyzwanie! Jedynie art. 28 ustawy – prawo geologiczne i górnicze zawiera zapis o obowiązku corocznego przedkładania organowi aktualnego dowodu istnienia zabezpieczenia…
Na koniec warto zadać sobie pytanie, dlaczego mówi się wyłącznie o zaletach OZE, a wszelkie ich wady zbywa epitetami w stylu „jesteś z lobby węglowego” itp.? Sam jestem za stopniowym ograniczaniem zużycia paliw kopalnych (choć wiem, że do końca nie jest to możliwe), ale całkowite przestawienie naszej gospodarki na odnawialne źródła energii jest opowieścią z kategorii science fiction. 
Jak na razie, energia elektryczna pochodząca z OZE jest zbyt kosztowna (państwa członkowskie UE muszą do niej dopłacać), a same urządzenia (wiatraki, panele słoneczne) za mało efektywne, by skutecznie zastąpić bloki energetyczne tradycyjnych elektrowni. Zresztą jak wynika z doniesień prasowych Niemcy tak hołubiący „zieloną energetykę” zużywają rocznie 180 mln ton węgla (trzy razy więcej niż Polska!), a we wschodnich landach budują kopalnie odkrywkowe węgla brunatnego. No comments.
Zresztą, innym przykładem „ekologii” spod znaku OZE jest produkcja elementów elektrowni wiatrowych… z aluminium (nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, co to oznacza dla środowiska naturalnego).