piątek, 15 listopada 2013

OZE nie takie „ekologiczne” jak je malują… Luźne rozważania o odpowiedzialności za szkody w środowisku, ubezpieczeniach ekologicznych i „zielonej energetyce”.




Trwa Szczyt Klimatyczny Warszawie… To nic, że jego organizacja kosztuje ponad 100 mln zł, ważne jednak, że promuje się tam „czyste” źródła energii, które wcale nie są takie „ekologiczne” jakby się wydawało…
Przykład zza Atlantyku – amerykańska spółka zajmująca się wytwarzaniem paneli słonecznych, posiadała budynek w stanie Delaware, w którym mieściła się jej produkcja. W zeszłym roku (po zaledwie czterech latach działalności), spółka zbankrutowała (częściowo wskutek licznych wad fabrycznych, a częściowo wskutek chińskiej konkurencji), mimo tego, że produkowała nowatorskie, jakby się wydawało, „solary” pokryte powłoką kadmowo – tellurową zamiast silikonową!
I tutaj właśnie dochodzimy do sedna sprawy. Budynek spółki okazał się tak mocno skażony rakotwórczym kadmem, że nikt nie chce go kupić ani wynająć. Całkowite koszty ekspertyz i mającej nastąpić remediacji oszacowano na 3, 7 mln dolarów! Problem w tym, że od upadłej spółki nie da się już wyegzekwować należności, a lokalne władze nie mają ochoty ponosić kosztów, co chyba nikogo nie dziwi... Zapewne koszty pokryje EPA (amerykański odpowiednik naszej Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska), chyba, że pociągnie do odpowiedzialności byłych właścicieli spółki, co w tamtejszym systemie prawa jest realne.
Obowiązujące tam przepisy ustaw CERCLA i RCRA nie pozwolą tak łatwo „wymknąć się” trucicielom!  CERCLA (czyli ustawa z 1980 roku o odpowiedzialności za efekty środowiskowe i kompensacji skutków z nimi związanych) to odpowiednik „ustawy szkodowej” z 2007 roku, natomiast RCRA (ustawa z 1976 roku o ochronie zasobów i rekultywacji) to połączenie regulacji o odpadach, ochronie przyrody i ochronie gruntów rolnych i leśnych. Obie ustawy przewidują obowiązkowe ubezpieczenia ekologiczne, więc EPA ma szanse… Zacząłem się zastanawiać, jakby to wyglądało w Polsce?
Cóż, jeśli spółka ogłasza upadłość, a jest to zwykle upadłość likwidacyjna, syndyk, (mocno upraszczając sprawę) sprzedaje składniki majątkowe w celu zaspokojenia wierzycieli upadłego (w określonej kolejności). Co się jednak stanie, gdy nikt nie nabędzie skażonej nieruchomości? Otóż, zastosowanie będzie miał art. 23 ust. 2 pkt 1 ustawy z dnia 13 kwietnia 2007 roku o zapobieganiu szkodom w środowisku („ustawy szkodowej”), zgodnie z którym: organ ochrony środowiska może odstąpić od żądania zwrotu całości lub części kosztów przeprowadzenia działań zapobiegawczych lub naprawczych, jeżeli podmiot korzystający ze środowiska nie został zidentyfikowany lub nie można wszcząć wobec niego postępowania egzekucyjnego, lub egzekucja okazała się bezskuteczna.  A dlaczego?
 Postępowania egzekucyjnego i tak nie można wszcząć, gdyż nie pozwala na to prawo upadłościowe i naprawcze. Wierzytelność regionalnego dyrektora ochrony środowiska znajdzie się w kategorii czwartej należności podlegających zaspokojeniu z funduszów masy upadłości (art. 344 ustawy – prawo upadłościowe i naprawcze wskazuje jasno, co się stanie, gdy nie starczy dla wszystkich…). Syndyk nie uzyska należności, nie będzie w takim razie środków na usunięcie zanieczyszczeń.
Koszty poniesie w takim układzie Skarb Państwa (czyli w rzeczywistości podatnicy), gdyż regionalne dyrekcje ochrony środowiska są państwowymi jednostkami budżetowymi (a nie państwowymi osobami prawnymi w rozumieniu art. 40 k.c.)! Czyli, zgodnie z cytatem z filmu „Rejs”: Pan płaci, Pani płaci… Społeczeństwo. A powinien zanieczyszczający…
Jednak przy obecnym systemie zabezpieczeń finansowych w ochronie środowiska (patrz art. 187 ustawy – prawo ochrony środowiska i inne podobne normy prawne), czyli tak naprawdę braku obowiązkowych ubezpieczeń ekologicznych w Polsce, odzyskanie od sprawcy kosztów usunięcia zanieczyszczeń może stanowić nie lada wyzwanie! Jedynie art. 28 ustawy – prawo geologiczne i górnicze zawiera zapis o obowiązku corocznego przedkładania organowi aktualnego dowodu istnienia zabezpieczenia…
Na koniec warto zadać sobie pytanie, dlaczego mówi się wyłącznie o zaletach OZE, a wszelkie ich wady zbywa epitetami w stylu „jesteś z lobby węglowego” itp.? Sam jestem za stopniowym ograniczaniem zużycia paliw kopalnych (choć wiem, że do końca nie jest to możliwe), ale całkowite przestawienie naszej gospodarki na odnawialne źródła energii jest opowieścią z kategorii science fiction. 
Jak na razie, energia elektryczna pochodząca z OZE jest zbyt kosztowna (państwa członkowskie UE muszą do niej dopłacać), a same urządzenia (wiatraki, panele słoneczne) za mało efektywne, by skutecznie zastąpić bloki energetyczne tradycyjnych elektrowni. Zresztą jak wynika z doniesień prasowych Niemcy tak hołubiący „zieloną energetykę” zużywają rocznie 180 mln ton węgla (trzy razy więcej niż Polska!), a we wschodnich landach budują kopalnie odkrywkowe węgla brunatnego. No comments.
Zresztą, innym przykładem „ekologii” spod znaku OZE jest produkcja elementów elektrowni wiatrowych… z aluminium (nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, co to oznacza dla środowiska naturalnego).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz