czwartek, 12 września 2013

Czy polskie prawo uwzględnia ryzyko szkód na miarę Fukushimy? Polskie marzenia o energetyce jądrowej a projekt założeń ustawy o cywilnej odpowiedzialności za szkodę jądrową



Dużo się mówi i pisze o inwestycji jaką ma być polska elektrownia jądrowa. W tym celu powołano spółkę celową PGE EJ 1 sp. z o.o., a także uruchomiono portal informacyjny http://www.swiadomieoatomie.pl/ (śmiem twierdzić, że widziałem lepsze źródła informacji o energii jądrowej…). Trwa też rządowa kampania informacyjna na temat zalet „atomu” (niewątpliwie, kilka się znajdzie). Brak tylko informacji na temat, jakie instrumenty prawne chronią Polaków (a także ich mienie i otaczające środowisko) przez skutkami hipotetycznej katastrofy na miarę Czarnobyla czy Fukushimy.
Obecnie obowiązuje ustawa z dnia 29 listopada 2000 roku – prawo atomowe, którą trzeba uznać za akt prawny na światowym poziomie (choć przydałoby się kilka „poprawek”), nie odbiegający znacząco od standardów wyznaczonych przez międzynarodowe konwencje…
Ustawa przewiduje zaostrzoną odpowiedzialność cywilną za szkody jądrowe w mieniu, na osobie i w środowisku, surowszą niż przewidziana w art. 435 k.c. (coś na wzór anglosaskiej strict liability). Nic dziwnego – jak podkreślają znawcy tematu „atomowego” (np. dr Rafał Majda z Uniwersytetu Łódzkiego), wykorzystywanie energii jądrowej dla celów cywilnych wiąże się z ryzykiem szkód o potencjalnie masowym (transgranicznym) zasięgu!
Ponadto, odpowiedzialność skupiono w osobie operatora urządzenia (np. reaktora) i wprowadzono obowiązek zawarcia umowy ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej – granicą jest kwota stanowiąca równowartość w złotych 300 mln SDR (specjalnych praw ciągnienia), czyli około 1,5 mld złotych. Jeżeli roszczenia przekraczają tę kwotę, to eksploatujący tworzy specjalny fundusz ograniczenia odpowiedzialności.
Czy 1, 5 mld złotych to dużo czy mało? Mówiąc językiem prawniczym, „to zależy”:) Przy „mniejszej awarii” (np. http://pl.wikipedia.org/wiki/Po%C5%BCar_w_Windscale), powinno wystarczyć na usunięcie szkód w środowisku (dekontaminacja, koszty ponownego wprowadzenia gatunków zwierząt, zalesienie…). Ale przy powtórce Fukushimy, to nawet 10 razy większa kwota będzie iluzoryczną gwarancją…
A nasz ustawodawca… przygotował w 2010 roku projekt założeń ustawy o cywilnej odpowiedzialności za szkodę jądrową. Pozornie nie odbiega od dotychczasowych rozwiązań. Pozornie… W projekcie przewidziano m.in. ograniczenie sumy gwarancyjnej do 100 mln SDR (argumentując to ryzykiem niewypłacalności eksploatującego urządzenie jądrowe), a także zawężenie sposobu naprawy szkody w środowisku poprzez ograniczenie zakresu obowiązku odszkodowawczego do wydatków restytucyjnych większego rozmiaru.
Zdaniem autorów projektu „szkoda w środowisku … to nic innego jak szkoda w mieniu polegająca na konieczności poniesienia wydatków”(sic!). Obecna ustawa (podobnie zresztą jak austriacka) rozgranicza szkodę na mieniu i szkodę w środowisku – niektóre elementy środowiska są „niemierzalne”. Ograniczenia są wg autorów projektu niezbędne, ponieważ „w przeciwnym wypadku mogłoby dojść do niepożądanego zalewu roszczeń osób, które z przyczyn subiektywnych (będą) podejmowały różnorodne działania niemające racjonalnych podstaw”.
Hmm… cóż za logika! Najpierw ograniczyć odpowiedzialność, później uzasadnić ją „pieniactwem”. W przypadku wypadków jądrowych, takie pieniactwo wydaje się jednak uzasadnione, biorąc pod uwagę wszelkie następstwa (nowotwory, mutacje itp.). Czyżby odpowiedzialność za szkody jądrowe czekał los pozwów zbiorowych i upadłości konsumenckiej?  Ileż to było zachwytu nad wprowadzeniem tych rozwiązań do polskiego prawa! Jednakże życie zweryfikowało jakość regulacji,  których prawie nikt nie był w stanie skutecznie wykorzystać w walce o swoje prawa.
Dodatkowy symbol radioaktywności wprowadzony w 2007 roku. 
Grafika: Wikimedia Commons.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz